Adrian Tekliński: Wierzę, że najgorsze już za nami

Akurat trafiło na Boże Narodzenie, ludzie naprawdę nie mieli za co kupić prezentów dla najbliższych. Znam takie historie. Byliśmy na granicy wytrzymałości - tak o ostatnich miesiącach opowiada aktualny mistrz świata na torze.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Adrian Tekliński chwilę po wywalczeniu złotego medalu podczas MŚ w 2017 roku Getty Images / Kevin Lee / Stringer / Adrian Tekliński chwilę po wywalczeniu złotego medalu podczas MŚ w 2017 roku.
Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Ma pan prywatny sprzęt na torze w Pruszkowie? Rower, strój kolarski, odżywki?

Adrian Tekliński*, mistrz świata w kolarstwie torowym (scratch): Nie, wszystko, co było moją własnością, przetransportowałem do domu.

Pytam, bo na torze pojawia się komornik, który chce odzyskać dług Polskiego Związku Kolarskiego. Żeby przez przypadek i niejako przy okazji nie zlicytował pana własności.

Znam sytuację, dlatego w odpowiednim czasie zareagowałem. Wywiozłem swoje rzeczy.

W połowie marca odbędzie się druga licytacja komornicza. Będzie próba sprzedania elektronicznego pomiaru czasu. Co ewentualna sprzedaż oznacza dla pana - mistrza świata na torze?

Po pierwsze, mam nadzieję, że jednak nikt nie kupi tego systemu. To dość specyficzna rzecz, nie jest to rower czy samochód. Musiałby się znaleźć odpowiedni kupiec, na przykład właściciel innego toru, z innego kraju.

Wykluczyć tego nie można. Zwłaszcza, że cena podobno jest dość atrakcyjna - 100 tysięcy złotych.

Dla nas - torowców - będzie to oznaczało, że nie będzie się dało trenować w Pruszkowie. Przecież w dyscyplinie, gdzie o medalach decydują setne części sekundy, nie można mierzyć czasu ręcznym stoperem. Ludzkie: ręka i oko są zbyt zawodne.

Trzeba by wtedy korzystać z innych welodromów. Na przykład w Berlinie?

Pewnie tak. Mimo wszystko jestem optymistą, mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji.

Pan jest optymistą? W październiku 2017 publicznie przyznał pan, że nie bardzo ma za co żyć (stypendium Teklińskiego to ok. 1700 zł netto miesięcznie - przyp. red.), pod koniec listopada wybuchła afera w Polskim Związku Kolarskim, nagle wszystko się zawaliło. Coś się zmieniło?

Druga połowa 2017 roku pokazała mi - wbrew całej tragicznej sytuacji - że są ludzie, którym mogę zaufać, którzy chcą mi pomóc wyjść z dołka. Poznałem pana Piotra, który pomógł mi sfinansować przygotowania i pozwolił, abym skupił się tylko i wyłącznie na treningu. A przede wszystkim zmienił moje myślenie i nauczył innego podejścia do sportu i życia. Muszę wyróżnić również moją dziewczynę Martę, która jest najlepszym przyjacielem i psychologiem oraz rodzinę, która zawsze stoi za mną murem. Do tego doszedł Kuba Pieniążek mój nowy trener oraz jego żona Villi. Z kolei The WorkShop Cafe Cycles na Majorce tej zimy był moim drugim domem.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: piękny gol Mierzejewskiego

Korzystał pan z pomocy psychologa?

Wszyscy wyżej wymienieni okazali się najlepszymi psychologami, jakich mogłem sobie wymarzyć. Sporo prawdy jest w tym, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Nie bez znaczenia jest też to, że ostatnio o wiele mniej czasu poświęcam na czytanie tego, co się dzieje wokół PZKol-u, niż wcześniej. Im mniej wiem, tym lepiej się czuję.

Było ciężko? Zwłaszcza finansowo?

Pewnie, że było. Problemy dotknęły nie tylko nas - zawodników, ale i również wszystkich dookoła. Mam na myśli mechaników, masażystów, trenerów. O nich się nie mówi, nie pisze. Akurat trafiło na Boże Narodzenie, ludzie naprawdę nie mieli za co kupić prezentów dla najbliższych. Znam takie historie. Byliśmy na granicy wytrzymałości. Tym bardziej jestem pełen podziwu, że jako środowisko przetrzymaliśmy ten kryzys. Zdaliśmy ten ciężki egzamin na piątkę.

Ile jest prawdy w tym, co słyszymy ze strony ministerstwa sportu i Polskiego Komitetu Olimpijskiego: że sytuacja w polskim kolarstwie jest opanowana. Rzeczywiście, jako zawodnik, ma pan stworzone warunki, jakie były przed wybuchem afery?

Tak, potwierdzam. Jesteśmy na zgrupowaniu, mamy opłacony hotel, trenujemy, nie ma żadnych problemów. To najlepszy dowód na to, że ten system, który został wprowadzony - działa. Najgorsze były: listopad, grudzień i styczeń. O tym, że wróciła normalność niech świadczy fakt, że przed mistrzostwami świata w Apeldoorn (rozpoczynają się 28.02. - przyp. red.) jesteśmy, jako reprezentacja Polski, na zgrupowaniu w Portugalii. Byliśmy również na Pucharze Świata w Mińsku. Ruszyło się. Trzeba jednak podkreślić w tym miejscu pracę człowieka, który nie jest doceniany, a bez niego nie poradzilibyśmy sobie.

Ma pan na myśli zapewne Jacka Kasprzaka.

Dokładnie. On poświęcił wszystko temu, aby przeprowadzić nas przez ten kryzys. To głównie dzięki niemu działa finansowanie nas, reprezentantów przez konta Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Chciałem mu serdecznie podziękować.

Da się nadrobić te trzy stracone miesiące, podczas których zostaliście bez pomocy i bez pieniędzy?

W jakim sensie?

Formy sportowej. Konkretnie: czuje się pan na siłach, aby obronić tęczową koszulkę mistrza świata w Holandii?

Tak. Oczywiście "wojna w PZKol" mocno skomplikowała przygotowania torowców, ale w razie niepowodzenia nie będę zrzucał winy na to, że działacze mi w czymś przeszkodzili. Po co? Moim celem jest obrona koszulki i potem start w niej podczas kolejnych mistrzostw świata - w 2019 roku, w Polsce. Na tyle spodobała mi się "tęcza", że nie zamierzam jej oddać bez walki.

Jeżeli się nie uda? Kiedyś myślałem, że to będzie koniec, katastrofa. Dzisiaj mam do tego zupełnie inne podejście. Jeden start, jeden wyścig nie może decydować o mojej przyszłości. Przecież w tym roku, w sierpniu, czekają nas mistrzostwa Europy, które będą początkiem kwalifikacji olimpijskich do Tokio To bardzo ważny cel.

Po mistrzostwach świata przyjdzie czas na szosę. W jakim teamie pana zobaczymy?

Jeszcze nie wiem. Po MŚ będę miał trochę luźniejszy okres, potem przydałoby się kilka startów szosowych. No i latem kwalifikacje olimpijskie.

W zeszłym roku miał pan być członkiem narodowego teamu szosowego, który miał skupiać właśnie torowców.

Dodam, że taki system jest w Australii, Holandii czy Wielkiej Brytanii. U nas też były już zaawansowane ustalenia. Po mistrzostwach Świata w Hong Kongu miała zostać utworzona grupa torowa przy najlepszej polskiej drużynie zawodowej szosowej, która miała skoncentrować się na budowaniu drużyny i walki na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Byłem nastawiony, że znajdę tam miejsce, nic innego nie szukałem. No i panowie "na górze" się pokłócili. Zostałem na lodzie, nie tylko sportowo, ale i finansowo. Ech, szkoda nawet wspominać.

Projekt narodowego teamu upadł na zawsze?

Na całe szczęście nie. Znów wielkie słowa uznania dla Jacka Kasprzaka, ministerstwa sportu i wiceprezesa Stali Grudziądz - Adama Sieczkowskiego. Wiem, że są czynione starania, aby jeszcze w 2018 powstała tam grupa kolarska dla nas, torowców. To byłby początek tego wielkiego, narodowego projektu. Pewnie od 2019 roku ruszylibyśmy już pełną parą. Trzymam kciuki. Wierzę, że najgorsze już za nami!

* Adrian Tekliński - mistrz świata w scratchu z 2017 roku, dwukrotny medalista mistrzostw Europy w tej konkurencji (2015 i 2016), wielokrotny mistrz Polski. Ma 29 lat, urodził się w Brzegu

Czy Adrian Tekliński w Apeldoorn obroni tytuł mistrza świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×