Majka się męczy, a na końcu peletonu... Tego w telewizji nie zobaczysz

Interesowałeś się kiedyś tym, co się dzieje na końcu peletonu, kiedy Froome, Aru, Rodriguez, czy Majka nieludzkim wysiłkiem walczą o triumf podczas górskich etapów największych wieloetapówek świata?

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Sierpień 2015, Bukowina Tatrzańska, kilkutysięczny tłum kibiców zebrał się pod specjalnie ustawioną sceną, na której już dawno powinna się rozpocząć ceremonia wręczenia koszulek dla najlepszych kolarzy po 6. etapie Tour de Pologne. Od chwili przyjazdu na metę zwycięzcy - Sergio Henao - minęło już dobre pół godziny. - Co się dzieje? Ktoś zasłabł? - w tłumie pojawiają się pierwsze plotki.

40 minut za zwycięzcą

Sylwetka nerwowo biegającego dyrektora wyścigu, Czesława Langa, tylko potęguje niepokój. - Czekamy na prowadzącego w klasyfikacji sprinterów - rzuca w moim kierunku człowiek, który stworzył największy wyścig w naszym kraju.

Patrzę w tabelę. Rzeczywiście, najlepszym sprinterem TdP jest Marcel Kittel. Problem w tym, że Niemiec jeszcze nie dojechał na metę, nadal jest na trasie. Mimo że strata do zwycięzcy etapu wynosi już blisko 40 minut. Prowadzący ceremonię ogłasza ze sceny, co się dzieje. - Czekamy na Marcela - mówi kibicom.

Jest, wjeżdża na metę ostatnia, 15-osobowa grupa, z Kittelem na czele. Kolarze są uśmiechnięci, zadowoleni, nawet nie za bardzo spoceni. A przejechali przecież blisko 175 km po piekielnie ciężkim terenie. - Gruppetto - krzyczy jeden z fanów rozładowując nerwową atmosferę. - Gruppetto, gruppetto, gruppetto - chwilę później skanduje kilkaset osób. Kittel kilka chwil później zakłada biało-czerwoną koszulkę dla najlepszego sprintera wyścigu.

Trzeba uważać jedynie na limit

- Gruppetto to zjawisko wręcz socjologiczne - stwierdził kiedyś jeden z najlepszych sprinterów w historii kolarstwa, Mario Cipollini. "Super Mario" bardzo często jechał właśnie w ogonie peletonu. "Autobus" (Francuzi właśnie tak nazywają gruppetto) gromadzi podczas górskich etapów kolarzy, którzy nie mają celów postawionych przez dyrektorów teamów - są sprinterami, specjalistami od czasówek, albo są po prostu za słabi, aby pomóc swoim liderom w górzystym terenie.

Jadący w gruppetto muszą być jednak czujni. Organizatorzy dokładnie określają limit, jakiego nie można przekroczyć. Jeżeli się w nim nie zmieścisz - zostaniesz zdyskwalifikowany. Czasami zdarza się tak, że jak "autobus" liczy ponad 20 procent wszystkich startujących w wyścigu kolarzy, jest podejmowana decyzja o zmniejszeniu limitu. - Przecież szefowie np. Tour de France nie mogą sobie pozwolić, aby zdyskwalifikować wszystkich najlepszych sprinterów. Po etapach górskich będą ich jeszcze potrzebowali do swojego show.

- Etapy sprinterskie to ogromny stres - mówił na łamach cyclingnews.com Erik Zabel, były rywal Cipolliniego. - Z wielką ulgą przyjmowałem więc kilka górskich etapów z rzędu. Można było spokojnie przejechać te kilkaset kilometrów, wypocząć, zrzucić presję. Gruppetto podczas największych tourów od zawsze było dla mnie zbawieniem.

Braterska atmosfera

Zabel zawsze chwalił przede wszystkim atmosferę panującą w gruppetto. - Sielanka - mówił dziennikarzom. - Jedziemy, opowiadamy sobie żarty, pomagamy. Nie ma problemu, aby dostać od rywala z innego teamu baton energetyczny, bidon z napojem energetycznym. A jak ktoś z nas łapie gumę, albo ma inną awarię, to cała grupa czeka na naprawę, aby potem razem z pechowcem podgonić limit czasowy. Nie można go zostawić na pożarcie. Trzeba mu pomóc.

- Często byłem ogłaszany nieformalnym przywódcą gruppetto - wspominał Cipollini. - To ja skrzykiwałem kolarzy z całego peletonu, z różnych teamów i organizowałem grupę zamykającą wyścig. Zawsze spotykaliśmy się z pozytywnym odbiorem u kibiców. Mimo że oszczędzaliśmy siły, odpuszczaliśmy dany etap, to nam pomagali, np. pchali pod najwyższe wniesienia.

Kamery telewizyjne zazwyczaj nie pokazują gruppetto. Widzimy na przykład walkę Rafała Majki o kolejny szczyt, na ekranach mamy zmęczoną twarz polskiego kolarza, a... - Na końcu spokój, kolarze "kręcą" ze stałą kadencją, nie ma nagłych zrywów, ataków - przyznaje Andrzej Piątek, były kolarz, trener, dyrektor sportowy PZKol. i szef naszej reprezentacji. - W takich warunkach to można odpoczywać - śmieje się z tego zjawiska.

Zjawiska, które było, jest i zapewne będzie. Przecież nie wszyscy mają predyspozycje do świetnej jazdy w górach, nie wszyscy są w stanie pokonać etapu zakończonego wspinaczką na Mont Ventoux ze średnią prędkością bliską 40 km/h.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×