Tour de France: papierosy, diabeł i miłość od pierwszego spojrzenia

Żadna z imprez sportowych nie przyciąga takiej liczby kibiców. Co roku kilkanaście milionów fanów uczestniczy w Wielkiej Pętli. Dla porównania, mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2014 roku oglądało ledwie 3,5 mln ludzi.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Tour de France Getty Images / Na zdjęciu: Tour de France

Nic więc dziwnego, że to właśnie Tour de France jest wyścigiem-legendą. W trakcie ponad stuletniej historii (pierwsza edycja została rozegrana w 1903 roku) doszło do wielu niespotykanych sytuacji. Zebrałem je w całość, te najciekawsze. W tym tekście nie znajdziesz oceny szans poszczególnych faworytów w TdF 2016, nie znajdziesz również informacji o tym, ile zarobi zwycięzca, wreszcie nie znajdziesz informacji, jak trudną trasę przygotowali organizatorzy.
Przeczytasz za to…

"Nie bądź taki, daj zapalić"

- Jean, masz jeszcze papierosa? - krzyczał Honore Barthelemy do jadącego kilkanaście metrów przed nim Jeana Alavoine'a.

19 lipca 1919 roku peleton Tour de France wjechał do Szwajcarii. Meta piekielnie trudnego górskiego etapu (333 km!) została usytuowana w Genewie. Kolarze mieli przed sobą jeszcze kilka ciężkich wspinaczek.

- Jean, nie bądź taki, daj zapalić! - Barthelemy był coraz bardziej nachalny.

- Odwal się - mruknął Alavoine. - Mam już tylko trzy papierosy, muszą mi wystarczyć.

- To chociaż daj raz pociągnąć...

Na początku historii Tour de France takie sytuacje nie były niczym wyjątkowym. Można śmiało zaryzykować tezę, że kolarze byli nałogowymi palaczami. Wedle ówczesnej wiedzy i przekonania "puszczenie dymka", zwłaszcza tuż przed trudnym podjazdem, miało rozszerzać płuca i tym samym pomagać w walce o czołowe lokaty.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Kamil Kosowski: Popełniliśmy wiele błędów, ale teraz jest czas na euforię

To nie wszystko. Kiedy upadł mit papierosów, po II wojnie światowej, kolarze zaczęli nałogowo używać alkoholu. W latach 50. ubiegłego wieku nie dziwił nikogo widok pijanych zawodników, którzy zamiast wypoczywać przed kolejnym etapem, zataczali się pod hotelem. Piwo i wino gwarantowało uśmierzanie bólu, który zawsze towarzyszy kolarzom. Organizatorzy powiedzieli "dość" w 1960 roku, kiedy okazało się, że większość zawodników z peletonu ma w bidonach - podczas wyścigu - alkohol zamiast wody.

"El Diablo"

Skoro TdF jest nazywany piekielnym wyścigiem, to musi pojawić się w tej historii diabeł. I jest. Od 1993 roku kolarzom towarzyszy demonicznie przebrany kibic z rogami na głowie i widłami w rękach. To Dieter Senft, pseudonim "Didi" lub "El Diablo". 64-latek pojawia się również na innych ważnych wydarzeniach sportowych (m.in. Giro d'Italia, mistrzostwach Europy czy świata w piłce nożnej). Jednak to właśnie z Wielką Pętlą jest najbardziej kojarzony.

Znakiem rozpoznawczym Niemca jest charakterystyczny trójząb, który maluje na asfalcie, najczęściej na największych podjazdach, kilka kilometrów przed miejscem, w którym czeka na peleton. - Wiem, że to dziecinne, śmieszne i niezrozumiałe, ale jak widzę ten symbol, to wstępują we mnie dodatkowe siły - przyznał w jednym z wywiadów triumfator TdF z 2013 i 2015 roku, Christopher Froome.

Podobnie wypowiadają się inni zawodowi kolarze. "El Diablo" to już stały element Wielkiej Pętli. Kiedy w 2012 roku zabrakło go (jeden, jedyny raz!) z powodu operacji, organizatorzy wysłali do niego specjalny list, w którym wyrażali nadzieję, iż szybko wróci do zdrowia. Zadecydowano również, że na asfalcie nie pojawi się trójząb. - To byłby brak szacunku dla naszego "Didiego" - można było przeczytać w oświadczeniu szefów TdF.

Gąbka, grzebyk i woda kolońska
- Co ty tam masz? - Hugo Koblet usłyszał takie pytanie, które dobiegło znienacka zza pleców.

- Gdzie? - zapytał nieco zmieszany szwajcarski kolarz.

- No w kieszeni, z tyłu koszulki.

- Aaaa, nieważne...

Późniejszy triumfator Tour de France z 1951 roku w pierwszych latach swojej kariery najwyraźniej wstydził się przyznać, że wozi ze sobą: mokrą gąbkę, grzebyk i wodę kolońską.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×