Seksafera to nie jedyny problem PZKol. Padły słowa o "przetaczaniu krwi i EPO"

Getty Images / Bryn Lennon / Na zdjęciu: rywalizacja kolarzy
Getty Images / Bryn Lennon / Na zdjęciu: rywalizacja kolarzy

Im dalej zagłębiamy się w aferę kolarską, wychodzą tym bardziej przerażające brudy. Teraz okazuje się, że oprócz skandalu obyczajowego będziemy też mieć do czynienia z dopingiem.

Jako jedyni opublikowaliśmy dzisiaj (30 listopada) fragment nagrania z jednego z październikowych posiedzeń zarządu PZKol. Wynika z niego (jest ono dostępne do odsłuchania poniżej - przy. red.), że prezes związku, choć wcześniej temu zaprzeczał, wiedział jednak, o czym napisali audytorzy w raporcie na temat nieprawidłowości - chodziło o nieobyczajne zachowanie jednego z pracowników.

- (…) Dlatego nie chcę tego brudu, po sto razy mu to mówiłem, że ja nigdy nie powiem w Polsce, czy na konferencji, że on gwałcił, ruchał, czy jakieś (…) - krzyczał prezes związku, Dariusz Banaszek
Ale to nie koniec. Jest i ciąg dalszy zapisu audio (przypomnijmy, że decyzją zarządu każde posiedzenie było nagrywane oficjalnie na dyktafon). W drugiej części zapisu pojawiają się słowa dotyczące... dopingu.

Posłuchajcie.

- Co mnie to obchodzi? A powiedział… Co więcej? Przetaczał krew, podawał EPO czy kradł? - wrzeszczał Banaszek.
Od tego jest prokuratura, proszę bardzo - tam - wtórował mu jeden z członków zarządu.

Sprawa dopingu, o której Piotr Kosmala nie wspomniał w sobotnim wywiadzie dla WP SportoweFakty, który uruchomił całą lawinę wokół PZKol, pojawiła się publicznie po raz pierwszy w naszej rozmowie z jedną z poszkodowanych. Przypomnijmy jej słowa ("Na co czekasz? No rozsuń rozporek". Jedna z molestowanych zawodniczek opowiedziała nam swoją historię - czytaj całość >>).

"Tak. Pamiętam, jak mówił: - to taki zastrzyk wzmacniający. Nie bój się, to nie doping. Tylko że ja czułam przypływ energii. Tak od razu, ale tłumaczyłam to psychiką. Natomiast kiedy po kilku tygodniach startowałam w zawodach i nogi "kręciły" tak jak nigdy dotąd, to przez głowę przechodziły mi różne myśli. Nawet zastanawiałam się, czy przeszłabym kontrolę dopingową. W takich chwilach nigdy nie byłam jednak wylosowana. Nigdy mnie nie sprawdzili. Może to też potrafił załatwić, nie wiem. Owszem, w innych częściach sezonu często - używając prostego języka sportowców - sikałam do próbówki i byłam kłuta. Zawsze okazywało się, że jestem czysta. Chciałabym wiedzieć, co mi aplikowali. Tak, teraz chciałabym to wiedzieć. Jestem na to gotowa".

Seksafera jest oczywiście bulwersująca, ale jeżeli w audycie są też wątki dopingowe, to najprawdopodobniej staniemy przed skandalem międzynarodowym. A mając już potwierdzenie w słowach prezesa PZKol i jednej z poszkodowanych - można przypuszczać, że to nie zostało wymyślone.

To nie koniec. Dzisiaj (30 listopada) rano spotkaliśmy się z jednym z byłych działaczy PZKol. Podczas rozmowy (nakazano nam wyłączyć telefony, aby nie doszło do jej nagrania) uzyskaliśmy wiedzę na temat działania oskarżanego o molestowanie byłego wysoko postawionego pracownika PZKol. - Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że jego wyniki, czyli grad medali z najważniejszych imprez, nie był przypadkowy - usłyszeliśmy. - Bez sztucznego wspomagania by tego nie było.

- Ma pan twarde dowody? - zapytaliśmy. 
- Nie - padła odpowiedź. - Ale obserwując przez wiele lat pewne fakty, pewne wyjazdy w dziwne miejsca, pewne wyniki zawodniczek, jestem o tym przekonany. No, ale tym z pewnością zajmie się prokuratura, a pewnie wkrótce i władze antydopingowe.

Wątek dopingu najprawdopodobniej będzie gwoździem do trumny obecnych władz PZKol. Nie od dzisiaj wiadomo, że minister sportu, Witold Bańka, jest totalnym przeciwnikiem jakiegokolwiek, niedozwolonego wspomagania organizmu.

Przeczytaj także:

Czterech członków zarządu PZKol podało się do dymisji. Kosmala nie będzie kandydował do nowych władz

Dramatyczna sytuacja w PZKol. "Pensje nie wpłynęły" - skarżą się pracownicy biura

Witold Bańka ostro o zarządzie PZKol. Daje mu kilka dni na dymisję

Źródło artykułu: