Po wypadku na Tour de Pologne: kolarze nie są mordercami. Mają do siebie zaufanie jak nikt inny

Newspix / MATEUSZ JANUSZEK / Na zdjęciu: kraksa na mecie 1. etapu Tour de Pologne
Newspix / MATEUSZ JANUSZEK / Na zdjęciu: kraksa na mecie 1. etapu Tour de Pologne

Nie jest prawdą, że wśród kolarzy aż roi się od szaleńców, którzy czyhają na zdrowie i życie rywali. Przeciwnie. To dyscyplina, w której albo bezgranicznie ufasz przeciwnikowi, albo nie wsiadasz na rower.

Zachowanie Dylana Groenewegena, który zajechał drogę, a potem wypchnął poza trasę Fabio Jakobsena, jest tematem numer jeden nie tylko w polskich mediach. Dziennikarze i kibice z całego świata łapią się za głowy, oglądając po raz kolejny powtórki z feralnego finiszu w Katowicach.

Lekarze w Sosnowcu przez całą noc walczyli o życie Jakobsena. Jak to możliwe, że w peletonie są potencjalni mordercy? Czy ten sport przekroczył granicę życia i śmierci? Czy zawodnicy nie mają do rywali krzty szacunku, skoro dochodzi do takich sytuacji? Tego typu pytania kłębią się w głowach wielu ludzi.

Bezgraniczne zaufanie

- Jak jedziesz w środku peletonu i widzisz 60 km/h na liczniku, który masz przyczepiony do kierownicy, to nie myślisz o tym, czy człowiek przed tobą jest odpowiedzialny, czy trzeba na niego uważać, a może zaraz nagle zahamuje i będzie kraksa - mówił mi kiedyś Rafał Majka, jeden z najlepszych polskich kolarzy. Obecnie jeździ w grupie Bora-Hansgrohe, startuje w tegorocznym Tour de Pologne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pokaz siły Lindsey Vonn. "Maszyna!"

- Bezgranicznie mu ufasz. Twoje koło jest dwa centymetry za jego kołem, fizyka mówi, że w takich warunkach nie jesteś w stanie zareagować, gdyby on się przewrócił - dodał.

Każdy, kto choć raz widział z bliska peleton (a właściwie poczuł podmuch wiatru, który "wytwarza" grupa ponad 100 kolarzy), wie, o czym mówi Majka. Tam nie ma miejsca na błąd. Peleton płynie po drodze w idealnym systemie naczyń połączonych.

Wzajemnie się ostrzegają

Kolarze nie tylko sobie ufają, ale również wzajemnie się ostrzegają. Jeżeli przed rozpędzonym peletonem wyrasta jakaś przeszkoda, znak drogowy, krawężnik czy choćby dziura w asfalcie, zawodnicy gestami przekazują sobie informację.

- W peletonie obowiązuje wiele niepisanych zasad, które ułatwiają nam życie, podnoszą bezpieczeństwo i powodują, że mamy do siebie ogromny szacunek - to z kolei słowa Michała Gołasia, który jest obecnie jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w kolarskiej elicie.

Starsi kolarze oczywiście powiedzą, że "kiedyś to był szacunek", ale najwyraźniej zapominają, jak podczas Wyścigu Pokoju reprezentanci Polski i Związku Radzieckiego okładali się wzajemnie pięściami (TUTAJ więcej szczegółów >>).

Sprinter zmienia się w diabła

- Gdybym nie miał zaufania do każdego kolarza z osobna, to nie wsiadłbym na rower, bo wiedziałbym, że X czy Y może mnie po prostu zabić - to z kolei Michał Kwiatkowski, były mistrz świata, jeden z najlepszych zawodników na świecie.

Skoro jest tak dobrze, to czemu dochodzi do tak brutalnych, chamskich i skandalicznych zachowań jak na mecie w Katowicach? Żeby nie było. Przypadek z Katowic nie jest jedynym.

W 2017 roku na trasie Tour de France Peter Sagan w bardzo podobny sposób jak Groenewegen potraktował Marka Cavendisha.

Zobacz tę sytuację.

- Sprinterzy to inna kategoria kolarzy - tłumaczy Cezary Zamana, triumfator Tour de Pologne 2003, wielokrotny mistrz Polski, uczestnik Tour de France. - To ludzie, dla których liczy się tylko zwycięstwo. Kilkaset metrów przed metą włączają się w taki tryb, że puszczają wszelkie hamulce. Łokcie, kolana, zajeżdżanie drogi, a nawet uderzenia głową, z tzw. "byka". Zamieniają się w diabła.

Pandemia nie pomaga

Tegoroczna sytuacja i kilkanaście tygodni przerwy spowodowanej epidemią koronawirusa też nie pomaga. Kolarze trenowali, nie mogli się ścigać. Nieco stracili ten feeling, to obycie potrzebne w peletonie.

- Dlatego jest nerwowo, bo nie ma automatyzmów w zachowaniach, są proste błędy i upadki - dodaje Zamana. - Potrzeba kilku etapów, kilku wyścigów, aby znów wróciła pewność.

Sprinterom natomiast nie pomaga fakt, że sezon jest krótszy, a presja i ciśnienie nadal potężne. Taki Groenewegen wygrał w 2019 roku aż 14 razy, w tym dopiero trzykrotnie. Ma więc poczucie, że musi wykorzystać każdą szansę na zwycięstwo.

A w tle jest kryzys, obcinanie pensji w zespołach, walka o przetrwanie i nowy kontrakt. W takich warunkach budzą się często w ludziach zwierzęce odruchy.

Czytaj także: Tour de Pologne 2020. Tej kraksy nie da się wymazać z pamięci >>

Komentarze (0)