[b][tag=53166]
Marek Bobakowski[/tag], WP SportoweFakty.pl: Kiedy ostatni raz rozmawiał pan z Ryszardem Szurkowskim?[/b]
Tomasz Derejski, przyjaciel Szurkowskiego: 12 stycznia, w dniu jego 75. urodzin. Mieszkam na stałe w Niemczech, Rysiu w Polsce. Połączyliśmy się telefonicznie, ale za pomocą FaceTime'a. Widzieliśmy się, mogliśmy sobie pomachać, pogadaliśmy.
Szurkowski w dniu urodzin mówił w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że czuje się dobrze, że walczy o powrót do pełnej sprawności (były kolarz miał poważny wypadek w maju 2018 roku, po którym nie wrócił nigdy do pełnej sprawności - więcej przeczytasz TUTAJ >>). Trzy tygodnie później zmarł. Co się stało?
Już 12 stycznia nie było dobrze. Ryszard nie chciał martwić opinii publicznej, kibiców. Ale z jego zdrowiem nie było już dobrze. Widziałem to podczas naszej rozmowy. Był zmęczony, praktycznie bardziej leżał niż siedział, źle wyglądał.
Dlaczego? Co się działo?
Od jakiegoś czasu narzekał na żołądek. Wiadomo, ostatnie miesiące to siedzący tryb życia, mało ruchu, sporo lekarstw. Zrobił badania i okazało się, że zaatakował go nowotwór.
ZOBACZ WIDEO: Kluczowy element w sukcesie Igi Świątek? "To szczególnie ważne w czasach koronawirusa"
Trafił do szpitala?
Najpierw nie mógł znaleźć placówki, która wykona zabieg. W Warszawie mu odmówiono. W końcu znalazł szpital w Radomiu. Tam udało znaleźć się termin. Jakoś tydzień temu został operowany.
Zabieg się udał?
Początkowo wyglądało, że tak. Wybudził się, z dnia na dzień czuł się lepiej. I nagle w sobotę pogorszyło się. W niedzielę już nawet była akcja reanimacyjna. Gasł... Okazało się, że jednak układ odpornościowy nie daje rady.
Kiedy dowiedział się pan o śmierci?
Telefon zadzwonił dzisiaj (poniedziałek, 1.02.2021 - przyp. red.) o bladym świcie.
Byliście od wielu lat przyjaciółmi, często się spotykaliście, spędzaliście czas. Pan przyjeżdżał z Niemiec do Warszawy, Szurkowski jeździł do pana do Niemiec. I nagle przyszła pandemia koronawirusa. Kiedy ostatni raz spotkał się pan osobiście z przyjacielem?
Oj tak, koronawirus przeszkodził nam w ostatnich miesiącach. Choć nie do końca. Udało nam się spotkać w sierpniu 2020. Ja byłem w Kielcach w odwiedzinach u rodziny, Ryszard był honorowym gościem podczas Memoriału Henryka Łasaka w Limanowej. Wracając z żoną do domu zadzwonił do mnie i przyjechał do Kielc. Po drodze do Warszawy. Usiedliśmy przy kawie, pogadaliśmy, spędziliśmy ze sobą 2,3 godziny. Byłem szczęśliwy, że zobaczyłem przyjaciela.
Szurkowski od ponad 2,5 roku walczył o powrót do zdrowia po wypadku podczas amatorskiego wyścigu w Koeln. Koszty rehabilitacji były potężne.
Niewyobrażalne. Ale tutaj wielkie podziękowania dla kibiców. Hojnie wsparli Ryszarda w jego walce o powrót do normalności. Pamiętam, że jak ogłosiliśmy zbiórkę to chyba po dwóch, trzech dniach na koncie było już 300 tys. zł. Ludzie nie zawiedli. Pamiętali, co Ryszard zrobił dla Polski. Cały czas go wspierali. Finansowaliśmy kosztowną rehabilitację, wyjazdy do klinik, również opiekę medyczną nad Ryszardem w domu.
A ponoć Szurkowski był na tyle skromnym człowiekiem, że o tę pomoc wcale nie chciał prosić. Prawda?
Dokładnie. On zawsze miał problem, aby kogoś poprosić o pomoc. Wynikało to z jego charakteru. Kiedy jesienią 2018, czyli kilka miesięcy po wypadku, z grupą przyjaciół widzieliśmy jak się męczy, jak nie ma dostępu do specjalistycznej rehabilitacji, jak brakuje pieniędzy na to wszystko, pojechaliśmy do niego i mu powiedzieliśmy: "Rysiu, albo poprosisz ludzi o pomoc finansową, albo tu zgnijesz".
Mocne słowa.
Mocne, ale najważniejsze, że zadziałało. Przemyślał sprawę i dał nam zielone światło na zorganizowanie całej akcji. Był bardzo wdzięczny kibicom, którzy go wsparli. Wielokrotnie im dziękował, wielokrotnie mi też mówił, jak jest szczęśliwy, że ludzie go tak pamiętają.
Czytaj także: Przyjaciel Ryszarda Szurkowskiego: Ma mocną psychikę, inaczej by się załamał >>