Najpierw przytknął palec do ust, a potem wykonał ruch sugerujący ich "zamknięcie" - na takie gesty zdecydował się na mecie 19. etapu Tour de France Słoweniec Matej Mohoric. Było to nawiązanie do wydarzeń, które miały miejsce w nocy ze środy na czwartek.
Wtedy francuska policja przeprowadziła niespodziewany nalot na hotel, w którym spała cała ekipa Bahrain Victorious, w barwach której jeździe Mohoric.
Powodem było trwające od 3 lipca dochodzenie w sprawie ewentualnego posiadania przez wspomniany zespół substancji zabronionych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak spędza wakacje dziewczyna Ronaldo
Mohoric dojechał do mety sam. O czym myślał na ostatnim kilometrze? Czy gesty były zaplanowane? - Myślałem głównie o tym, co wydarzyło się dwa dni temu wieczorem. Poczułem się jak przestępca, gdy policja weszła do naszego hotelu - przyznał w rozmowie z cyclingnews.com.
Słoweniec dodał, że kontrole są potrzebne i nie ma nic przeciwko nim, bo w jego teamie nie ma nic do ukrycia. Jednocześnie dodał natomiast, że styl w jakim została ona przeprowadzana, pozostawia dużo do życzenia.
- Z jednego punktu widzenia to dobra rzecz, ale z drugiej strony jestem trochę rozczarowany sposobem, ponieważ nie jest to miłe, gdy policja wchodzi do twojego pokoju i zaczyna po prostu przeszukiwać wszystkie twoje prywatne rzeczy, nawet jeśli nie masz nic do ukrycia - tłumaczy.
Szczególnie nie spodobało mu się to, że policja zarekwirowała, a potem swobodnie przeglądała telefony, w których były same prywatne zdjęcia czy wiadomości. - Czułem się z tym trochę nie tak - przyznał.
Cały nalot zakończył się tym, że około 50 funkcjonariuszy policji niczego niepokojącego nie znalazło. Bo i nie mogło. - Nie przejąłem się za bardzo tą kontrolą, ponieważ nie mamy nic do ukrycia - zakończył.
Zobacz także:
Afera dopingowa na Tour de France? Policja zrobiła nalot na hotel
Niecodzienna historia z trasy Tour de France. Kolarze tego się nie spodziewali