Warto stawiać na sprawdzonych, czyli Tuljkovicia występ w Warszawie

Mujo Tuljović nie miał czasu na bliższe zapoznanie się z zagrywkami drużyny. Mimo to, był najlepszym koszykarzem Anwilu w inaugurującym sezon 2009/2010 meczu z Polonią 2011 Warszawa. Bośniak zdobył 26 punktów i miał 9 zbiórek. Sytuacji tej nie należy jednak rozumieć w kategoriach pozytywów, gdyż występ gracza kładzie się cieniem na politykę kadrową klubu.

Kończy się właśnie pierwsza połowa meczu Polonia 2011 Warszawa - Anwil Włocławek. Faworyzowani goście wygrywają 50:40 głównie dzięki bośniackiemu koszykarzowi z numerem 32 na koszulce. Skrzydłowy w pierwszej części meczu rzuca 18 oczek, a do końca spotkania dokłada kolejne osiem i włocławianie wygrywają różnicą kilkunastu punktów.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Mujo Tuljković, bo o nim mowa, do włocławskiej drużyny dołączył w środę i przed sobotnim meczem z juniorską Polonią odbył zaledwie dwa dni treningów z zespołem. Nie będąc przygotowanym taktycznie, w weekendowym spotkaniu od razu wyszedł na parkiet w pierwszej piątce z powodu braków kadrowych w ekipie Igora Griszczuka. Również z tej samej przyczyny przebywał na placu gry przez niemalże czterdzieści minut i w ciągu tego czasu zdobył 26 punktów (5/9 za trzy), miał 9 zbiórek, 4 asysty i przechwyt, a także pięciokrotnie wymuszał faule rywali, co złożyło się na najlepszy w 1. kolejce PLK wynik evaluation - 29.

O ile wysiłek Tuljkovicia należy docenić, tym bardziej w obliczu zwycięstwa drużyny, warto postawić pytanie o przydatność innych koszykarzy. Skoro bowiem zawodnik, który trenuje z zespołem tylko przed dwie doby i z marszu staje się jej liderem, sytuacja ta jest co najmniej dziwna. Strach pytać, jak potoczyłyby się losy spotkania, gdyby Bośniak nie podpisał kontraktu z Anwilem. A przecież we Włocławku pojawił się w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń w rodzinie Kevyna Greena, który dotychczas był podstawowym niskim skrzydłowym, lecz ze względu na problemy natury osobistej zmuszony był wrócić do swojego kraju.

Wobec zaistniałej sytuacji pytanie nasuwa się jedno - w jakim celu klub bijący się, bynajmniej w zapowiedziach, o najwyższe laury w Polsce, wysyła swojego trenera na camp do Las Vegas, skoro koszykarze niesprawdzeni rzadko okazują się być przydatni zgodnie z oczekiwaniami, a ponadto potrzebują czasu na wkomponowanie się w zespół. Znalezienie prawdziwej perełki wymaga większego poświęcenia, niż kilkudniowy wypad i obejrzenie paru spotkań kontrolnych. Przykład Tuljkovicia pokazuje, że koszykarze doświadczeni, znający realia europejskiego czy polskiego basketu są w stanie szybciej wkomponować się w drużynę. Trudno bowiem przypuszczać, by Mike Trimboli czy Rashard Sullivan mieli nagle wybuchnąć koszykarsko. Bo o ile, jeśli dać im odpowiednią ilość minut, to za kilka miesięcy mogą być ważnymi ogniwami zespołu, to jednak lekarstwem od zaraz z pewnością są gracze obyci z PLK.

Nie tylko zresztą Bośniak pokazał w 1. kolejce PLK, kto tak naprawdę daje najwięcej swojemu zespołowi. Zwycięstwo Polpharmie Starogard zapewnił ograny w PLK duet Tony Weeden - Patrick Okafor, w Koszalinie liderowali Michael Kuebler i George Reese, a najefektywniej grającymi postaciami w przegranej ostatnio drużynie Czarnych Słupsk byli Mantas Cesnauskis, Chris Daniels czy Alex Harris. Dlatego też wyczynu bośniackiego skrzydłowego w barwach Anwilu nie należy dostrzegać tylko w różowych barwach, ale spoglądając pod innym kątem, zwrócić uwagę na inne aspekty.

Komentarze (0)