Otwarcie dla zespołowego Kinga. Starterzy zrobili różnicę

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Filip Matczak
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Filip Matczak

W najciekawszej parze ćwierćfinałów Energa Basket Ligi mecz numer jeden padł łupem Kinga (91:86). Szczecinianie bardzo dobrze zagrali w ostatnich fragmentach spotkania z Anwilem i nie pozwolili włocławianom na wygraną w Netto Arenie.

Dużo pytań towarzyszyło rywalizacji Kinga z Anwilem. Ostatnia bardzo dobra forma zwycięzcy FIBA Europe Cup spowodowała, że w oczach wielu ekspertów to właśnie włocławianie są faworytem tej serii. Ale w meczu otwarcia nie zdołali zdobyć Netto Areny. Gospodarze wygrali 91:86. Świetnie zaprezentowali się starterzy szczecinian, którzy zdobyli aż 64 punkty całej drużyny, ale z ławki dobrą energię zapewnił Alex Hamilton.

Przez całą pierwszą połowę przewagę mieli gospodarze. Podopieczni Arkadiusza Miłoszewskiego po sześciu minutach spotkania wręcz demolowali Anwil, prowadząc po celnej trójce Meiera już 23:6! Wiele ekip byłoby załamanych takim początkiem, ale nie zespół z Kujaw, który bardzo szybko otrząsnął się z letargu i wrócił do meczu rzutami dystansowymi. Po dziesięciu minutach lepsi byli jednak szczecinianie, a główna w tym zasługa Alexa Hamiltona.

Po drugiej stronie świetnie prezentował się za to Luke Petrasek. Silny skrzydłowy do przerwy uzbierał już 15 punktów, trafiając bardzo ważne rzuty. Kluczową postacią Anwilu w drugiej kwarcie był też Victor Sanders. Gości na prowadzenie po dwudziestu minutach wyprowadził jednak w ostatniej akcji pierwszej połowy Lee Moore. Pomimo koszmarnego początku meczu, podopieczni Przemysława Frasunkiewicza prowadzili w Netto Arenie 49:47.

ZOBACZ WIDEO: Zrobiła to! Jechała rowerem nad przerażającymi przepaściami

Po zmianie stron Anwil nie zamierzał się zatrzymywać. Trójki Nowakowskiego i Łączyńskiego spowodowały, że szybko w tej części o czas musiał prosić trener Miłoszewski. Wystarczyło jednak kilka minut i timeout wykorzystać musiał szkoleniowiec włocławian, bo po efektownej akcji Phila Fayne'a przyjezdni prowadzili tylko 64:63. Ostatecznie po trzech kwartach na czteropunktowym prowadzeniu (73:69) był King.

W ostatniej ćwiartce miejscowi prowadzili już 82:73, ale trener Frasunkiewicz był spokojny i nie prosił o czas. Jego podopieczni sami wzięli się do pracy i po wejściu podkoszowym Łączyńskiego było tylko 82:79. King stanął w ataku, ale po to właśnie ma Andrzeja Mazurczaka, by ten brał na siebie ciężar w kluczowych fragmentach.

Duży spokój rozgrywającego szczecinian pozwolił gospodarzom kontrolować spotkanie w końcówce. Rywale odpowiedzieli akcjami Sandersa, ale poza nim nikt z włocławian nie był w stanie dać od siebie czegoś ekstra w ataku, dzięki czemu King otworzył serię wygraną. Mecz numer dwa już we wtorek 9 maja o godzinie 18:00 - także w Szczecinie.

King Szczecin - Anwil Włocławek 91:86 (31:22, 16:27, 26:20, 18:17)
King:

Tony Meier 17, Andrzej Mazurczak 16, Bryce Brown 15, Alex Hamilton 12, Zac Cuthbertson 10, Filip Matczak 8, Mateusz Kostrzewski 3, Kacper Borowski 2, Maciej Żmudzki 2.

Anwil: Luke Petrasek 17, Victor Sanders 17, Lee Moore 11, Josip Sobin 11, Phil Greene 10, Kamil Łączyński 7, Malik Williams 5, Maciej Bojanowski 3, Dawid Słupiński 0.

Stan rywalizacji: 1-0 dla Kinga Szczecin

Czytaj także:
Dziki zamknęły serię w Radomiu i awansowały do finału >>

Źródło artykułu: WP SportoweFakty