Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że z zupełnie nowym zarządem, nowym-starym prezesem Florentino Perezem i największym z wielkich na ławce trenerskiej, Ettore Messiną, Real Madryt wkracza w kolejny etap swojej historii, pełnej chwały i sukcesów.
Ponad pięćdziesiąt z prawie osiemdziesięciu lat istnienia klubu to pasmo niezapomnianych zwycięstw, dzięki którym Królewscy po dziś dzień dzierżą w dłoniach chorągiew najbardziej utytułowanego zespołu na Starym Kontynencie. Nie hegemon z Grecji Panathinaikos Ateny, nie spadkobierca tradycji radzieckiej CSKA Moskwa, wreszcie nie odwieczny rywal z Katalonii FC Barcelona, ale Real Madryt skumulował w sobie nieprawdopodobną liczbę około siedemdziesięciu trofeów na najwyższym szczeblu w Hiszpanii oraz Europie wywalczonych od roku 1932!
Aczkolwiek data ta jest nieco mylna, gdyż do późnych lat 40-tych klub rywalizował głównie w regionalnych rozgrywkach Kastylii i za rok przełomowy można uznać 1951. Wówczas stołeczna drużyna zdobyła pierwsze trofeum wygrywając Puchar Króla. Prawdziwe triumfy przeszły jednak dekadę później i właśnie lata 60-te upłynęły pod znakiem wielkiej dominacji klubu zarówno w Hiszpanii, jak i na Starym Kontynencie. Pojęcie dominacja to jednak za mało, by oddać wielkość drużyny, mającej w składzie Emiliano Rodrigueza czy Clifforda Luyka, która siedem razy z rzędu (!) zwyciężała w lidze w latach 1960-66, a ponadto czterokrotnie okazała się najlepsza w Europie (1964-65, 1967-68).
I choć w późniejszych latach Realowi nigdy nie udało się zdobyć czterech mistrzostw Euroligi w jednej dekadzie, lata 70-te także zapisały się w kartach historii. Amerykanie Wayne Brabender i Walter Szczerbiak (będący również współarchitektami sukcesów z końca poprzedniej dekady) doprowadzili zespół co prawda tylko do dwóch triumfów na arenie międzynarodowej (1974 i 78), ale przede wszystkim zanotowali fantastyczną serię dziesięciu tytułów mistrzowskich ligi ACB z rzędu! Miało to miejsce w sezonach 1968-1977.
Koniec lat 70-tych, jak i początek 80-tych to również dobra passa Królewskich, lecz już nie tak okraszona złotym kolorem, jak w przeszłości. W zespole nadal występowali Brabender czy Szczerbiak, ale prawdziwą ikoną tamtejszej drużyny i ulubieńcem kibiców był rozgrywający Juan Antonio Corbalan oraz dwaj inni reprezentanci: Rafael Rullan i Fernando Romay. Sukcesy w Eurolidze (1980) czy na krajowym podwórku (1979, 1980, 1982) okazały się jednak niewystarczające, by zaspokoić wygórowane do granic możliwości, ze względu na bogatą przeszłość, oczekiwania kibiców i zarządu.
Działacze dokonali więc małej rewolucji w składzie, pożegnano się z najlepszymi obcokrajowcami, a sprowadzono m. in. Drażena Dalipagicia czy Mirzę Delibasicia - duet Jugosłowian (dzisiaj Bośniaków), którzy wówczas byli mistrzami świata oraz olimpijskimi. W Madrycie wytrzymali jednak tylko... rok, nie będąc w stanie sprostać ambicjom zarządu. Następne zmiany i nowi gracze jak Wayne Robinson, Brian Jackson czy Fernando Martin Espina również nie potrafili przywrócić chwały stołecznemu klubowi, zwłaszcza w Europie (na czym mu najbardziej zależało), gdyż trzy mistrzostwa ligi (1984-1986) potraktowano jako oczywistość.
I choć Real wygrywał w kolejnych sezonach Puchary Króla, czy Puchar Koraca albo Puchar Zdobywców Pucharów, przez pięć lat gra sław pokroju Drażena Petrovicia, Johnny'ego Rogersa, Wendella Alexisa była tylko pretekstem do kolejnych szyderstw ze strony kibiców. Fatalna passa w ACB (brak złota w trzech kolejnych rozgrywkach) oraz absencja w Eurolidze doprowadziły w 1989 roku do zwolnienia legendarnego trenera Lolo Sainza, który z Realem związany od czternastu lat. Jego następcy, m. in. znany z NBA George Karl, nie okazali się jednak lepsi i dopiero sezon 1992-1993 przyniósł zmianę nastroju.
Prowadzony z ławki przez niegdysiejszą gwiazdę Clifforda Luyka, a na parkiecie przez Arvydasa Sabonisa, Joe Arlauckasa czy Rimasa Kurtinaitisa, Real dwukrotnie wygrał mistrzostwo ACB, a w 1995 roku ponownie stanął na najwyższym stopniu podium w Eurolidze (już pod wodzą Żeljko Obradovicia. Radość i zapowiedzi powrotu do chwały sprzed kilkudziesięciu lat okazały się jednak zbyt wczesne. Real coraz częściej zmieniał trenerów, rozstawał się z gwiazdami, by zatrudnić nowe twarze (Dejan Bodiroga, Alberto Herreros, Tanoka Beard), lecz wszystko na nic. Złoto w roku 2000 było tylko wypadkiem przy pracy i skorzystaniem z faktu, iż najlepsze ekipy wykrwawiły się we wzajemnej walce. Czarę goryczy przepełnił sezon 2002/2003, gdy Królewscy zajęli dopiero 10. miejsce w lidze i nie wyszli z grupy w Eurolidze. Kolejna czystka nie przyniosła wielkich sukcesów, choć lata 2005 i 2007 to ponownie mistrzostwa krajowe (i Puchar ULEB).
Wydaje się, że w Madrycie wszyscy spoglądają na obecną koszykówkę przez pryzmat wielkich sukcesów z lat 60-tych czy 70-tych, nie potrafiąc pogodzić się z faktem, że dzisiejszy basket w Europie nie ma nic wspólnego z tamtym. Większa rywalizacja, inni zawodnicy, inny styl gry i wielkie pieniądze sprawiają, że kandydatów do złota, czy to w Hiszpanii czy na arenie międzynarodowej, jest co najmniej kilku. Kiedyś Królewscy walczyli głównie z CSKA, Ignisem Varese czy sporadycznie z Maccabi Tel Awiw. Ponadto sternicy klubu przywykli do sukcesów odnoszonych pasmowo i pojedyncze triumfy nie są brane pod uwagę, będąc porównywanymi z tymi sprzed kilkudziesięciu lat. I koło się zamyka.
Mimo to jeśli Madryt ma jeszcze przeżywać wielkie chwile wzruszenia, to tylko teraz. W końcu tego lata działacze namówili do prowadzenia zespołu Ettore Messinę, któremu w ostatnich sezonach wręcz z zamkniętymi oczami można było przypisać miejsce w Final Four Euroligi z CSKA. Włoch dał się nakłonić do trenowania Realu ze względu na nieograniczone możliwości finansowe tego klubu, z których zresztą z premedytacją korzystał. Darjus Lavrinović, Rimantas Kaukenas, Pablo Prigioni, Novica Velicković czy Jorge Garbajosa to tylko niektóre nowe galaktyczne postaci w zespole. Czy odniosą sukces? Na pewno mają na to większe szanse z trenerem Messiną, niż bez niego. Dlatego przez media na sukces zostali już skazani, bo jeśli nie teraz, to kiedy?