[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Niedawno świętowałeś urodziny i z tej okazji zamówiłeś pizzę do szatni. To prawda, że do Ergo Areny przyjechało 19 kartonów?[/b]
Jakub Musiał, koszykarz Trefla Sopot: Tak. To jest taka "szatniowa tradycja", choć to dość drogie przedsięwzięcie (śmiech). Każdy solenizant musi dostarczyć do szatni zazwyczaj pizzę, choć mogą to też być naleśniki czy ciasto. W Słupsku też była taka tradycja, ale tam zamiast pizzy trzeba było kupić trunek w postaci piwa, oczywiście bezalkoholowego. W tym sezonie jako pierwszy urodziny miał Aaron Best, który zamówił pizzę.
Słyszałem, że poszedłeś o krok dalej i kartony z pizzami powędrowały także do marketingu.
Tak. Złożyłem nieco większe zamówienie i kilka osób, które na co dzień pracują w siedzibie klubu również mogło je spróbować. Uprzedzę kolejne pytanie: trenerzy też dostali! Taka jest tradycja, która - z tego co wiem - została zapoczątkowana w poprzednim sezonie.
Taka tradycja buduje team-spirit?
Wydaje mi się, że tak, choć uważam, że najlepiej atmosferę buduje się poprzez rozmowy i spotkania poza szatnią. Co prawda nie mieliśmy za dużo czasu w okresie przygotowawczym, ale udało się dwukrotnie spotkać w restauracji na wspólny posiłek. Tam mogliśmy - w nieco luźniejszej atmosferze - porozmawiać, pośmiać czy wymienić poglądami. To są wyjścia, które pozwalają zbudować większą spójność w grupie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłkarskie umiejętności Sabalenki
Czy z perspektywy czasu nie masz wrażenia, że takich drużynowych wyjść jest coraz mniej?
Tak, ale to efekt "nowych czasów". Prawie każdy ma swoją rodzinę i oprócz treningów myśli o niej, swoich sprawach i obowiązkach. To normalne. Jednak uważam, że kiedyś było więcej spotkań, rozmów, wspólnych wyjść. Myślę, że głównie dochodzi do tego jedna kwestia.
Niech zgadnę: media społecznościowe.
Dokładnie tak. Niestety często wolimy siedzieć w telefonach, tam pisać i tworzyć wiadomości. Te rozmowy face-to-face zanikają. Ten trend mi się absolutnie nie podoba. Ja lubię poznawać nowych ludzi, rozmawiać z nimi. Uważam, że od każdego można się czegoś nauczyć. Nawet ten nasz wywiad jest możliwością spotkania się i wymieniania poglądów. Fajnie jest na życie i koszykówkę spojrzeć z innych perspektyw. To poszerza horyzonty. W tę stronę trzeba iść.
Jakimi ludźmi otaczasz się na co dzień?
Lubię otwartych i pozytywnych ludzi. Nie ukrywam, że lubię wychodzić na zewnątrz, poznawać nowe miejsca i mieć kontakt z naturą. Często bywało tak, że łapałem dobry kontakt z obcokrajowcami, którzy przyjeżdżali do Polski i mieli chęć poznania naszego kraju. Mam - do dzisiaj - świetne relacje z Markiem Klassenem, Beau Beechem czy Billym Iveym.
Wiem, że masz też sporo przyjaciół z dawnej ekipy ze Śląska Wrocław.
Tak. Aleksander Dziewa, Szymon Tomczak, Sebastian Bożenko czy Tomek Żeleźniak.
Mówią o tobie, że jesteś człowiekiem wielu talentów. Tak jest?
Nie lubię się nudzić. To fakt. Interesuję się wieloma różnymi aspektami i dziedzinami życia.
Pogadajmy o tym. Zacznijmy od żeglowania.
Tak. Od zawsze uwielbiałem zachody słońca i morze. Dążyłem do tego, by kiedyś wypłynąć żaglówką na morze i stamtąd podziwiać te fantastyczne momenty. Mój wujek był zapalonym żeglarzem, miał swoją łódkę. Kiedyś mnie zabrał na nią i to było fantastyczne przeżycie. Złapałem bakcyla.
Psychologia.
To jest bardzo ciekawy wątek. Interesuję się nim już od dłuższego czasu. Kiedyś współpracowałem z Dominiką Kuchtą, która zajmuje się psychologią sportu. Dużo pracuję nad głową i kwestią mentalną. To bardzo ważna dziedzina sportu i życia. Lubię prowadzić różne analizy, szukać wspólnych punktów i wyciągać wnioski. Ciekawostką jest fakt, że ten kierunek kończy aktualnie moja dziewczyna. Też sporo o tym rozmawiamy. Ale... nie ukrywam, że jest jeszcze inna dziedzina nauki, która jest dla mnie inspiracją i pasją. To będzie zaskakujące.
Co to takiego?
Fizyka kwantowa i astronomia.
Wow!
Ostatnio nawet trener Żan Tabak się mocno zdziwił, gdy zobaczył, jak czytałem książkę o wszechświecie. "Nigdy się nie spotkałem z tym, by koszykarz interesował się takimi dyscyplinami i czytał takie książki" - to były słowa trenera. Interesuję się tym. Uważam, że to jest bardzo ciekawe. Kiedyś miałem nawet pomysł, by pójść na studia na kierunek: "fizyka kwantowa". Ostatecznie odpuściłem i wybrałem inny kierunek (biomechanika inżynierska, Jakub Musiał skończył studia jako magister inżynier - przy. red.). Ale fizyka kwantowa to ważna część nauki w kontekście naszej przyszłości. Warto by być z tym zaznajomionym.
Podobno znów zapisałeś się na studia. To prawda?
Tak. Jestem studentem na Politechnice Gdańskiej. Kierunek: projektowanie i budowa jachtów. To dyscyplina związana z żeglarstwem, czymś, co mnie interesuje na co dzień. Zapisałem się, by złapać kontakt z ludźmi, poznać nowe kierunki rozwoju tej dyscypliny. Zamierzam uczęszczać na niektóre zajęcia. Mogę też liczyć na wsparcie ludzi, by zaliczyć pewne przedmioty. Ciężko jest bowiem połączyć grę w PLK i studiowanie dzienne.
Nauka była ważna od samego początku?
Tak. Rodzice pchali mnie w tę stronę. Jestem im za to wdzięczny. Mama i babcia zajmowały się tym aspektem naukowym, z kolei tata był zaangażowany w sport, ale za każdym razem podkreślał, że nauka jest bardzo istotna. "Trzeba mieć na życie przygotowany plan B" - powtarzał. Zgadzam się z nim, choć teraz najważniejsza jest dla mnie koszykówka. Jestem na niej skupiony w 100 procentach.
Chciałbym powiedzieć, że gdyby nie rodzice, to na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym obecnie jestem. To dzięki nim jestem takim człowiekiem, zawsze powtarzali, że trzeba mieć szacunek do innych. Zaszczepili we mnie te dobre wzorce.
Jesteś wychowany w katolickiej rodzinie?
Tak. Nie wstydzę się tego, że jestem katolikiem i miałem takie dzieciństwo. Byłem ministrantem. Staram się dalej chodzić do kościoła. W Słupsku były takie sytuacje, że czasami w kościele spotykałem Mikołaja Witlińskiego, który też jest wierzącym człowiekiem.
Grzeczny i ułożony na co dzień, ale na parkiecie już taki grzeczny chyba nie jesteś?
Mam fajną anegdotę w tej kwestii. Kiedyś graliśmy mecz w juniorach i w przeciwnej drużynie był Olek Dziewa. To było nasze pierwsze spotkanie. Później gdy przychodził do Śląska, był do mnie mocno zdystansowany. Dopiero po dwóch miesiącach się otworzył i powiedział mi o co chodzi… Stwierdził po tamtym juniorskim meczu, że jestem boiskowym chamem, cwaniakiem i ogółem mało pozytywnym gościem. Po zapoznaniu się ze mną na co dzień zrozumiał, że jest całkowicie odwrotnie. Chcę wygrywać za wszelką cenę, więc zakładam przysłowiową maskę na boisku, a w życiu prywatnym jestem normalnym gościem. Udało nam się zbudować przyjaźń na lata.
Pamiętam, że kiedyś trener Tomasz Niedbalski na kadrze Polski powiedział, że jestem bezczelnym gościem na parkiecie. "Jesteś zupełnie inny poza boiskiem. Ta bezczelność mi się bardzo podoba" - zapamiętałem te słowa. To mi po części zostało. Może nie ta bezczelność, a bardziej wyrachowanie i wytrwałość. Pewnie idę po swoje. Zawsze daję z siebie 100 procent.
Zobacz także:
- Artur Gronek: Groselle był dla nas za drogi [WYWIAD]
- Jakub Garbacz: Anwil głodny sukcesów. Ja też [WYWIAD]
- Łukasz Żak, prezes MKS: Play-off? Liczę na coś więcej. Tyle wydaliśmy na skład