Śląsk pierwsze domowe spotkanie w Basketball Champions League rozpoczął niemrawo, jakby ospale. Problemy w ataku to jedna kwestia, ale drugą jest fakt, że gracze Miodraga Rajkovicia raz po raz dawali rywalom uciekać sobie za plecami, co ekipa gości skrzętnie wykorzystywała. Dobrze poczynaniami Falco zawiadywał były rozgrywający Trefla Sopot, Benedek Varadi.
Dopiero zmiany we wrocławskiej drużynie spowodowały, że gra się poprawiła. Wejście na parkiet Reggie'ego Lyncha, Ajdina Penavy oraz Jeremy'ego Senglina rozruszało ofensywę miejscowych. Gra Śląska zaczęła być wówczas bardziej pomysłowa, a to głównie za sprawą pierwszego z wymienionych, który zdobywał punkty na różne sposoby.
Po powrocie na parkiet swoje wniósł też Isaiah Whitehead. W pierwszej kwarcie groźnie upadł on na parkiet pod własnym koszem i sam poprosił o zmianę, jednak finalnie obyło się bez groźnej kontuzji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: był krok od śmierci. A teraz takie informacje
Mimo że ekipa z Węgier miała w odsłonie otwierającej starcie już dziesięciopunktową przewagę, stopniowa poprawa w grze wrocławian spowodowała, że po dwóch kwartach na tablicy było 36:38.
Warto także odnotować wspaniałą uroczystość, która miała miejsce w trakcie przerwy. Uhoronowano wówczas Mieczysława Łopatkę oraz śp. Adama Wójcika, których banery z numerami zawisły pod kopułą Hali Stulecia.
Po przerwie starcie nadal było wyrównane, ale Śląskowi brakowało wyrachowania, by w połowie trzeciej kwarty pójść za ciosem. Na półtorej minuty przed końcem tej części popis rozpoczęli byli gracze polskiej ekstraklasy.
Najpierw z półdystansu trafił Trey Diggs (występował ostatnio w Toruniu), a chwilę później - równo z syreną końca akcji - zza łuku przymierzył Akos Keller, czyli były zawodnik wrocławskiego zespołu. Ostatecznie jednak ta część zakończyła się remisem (po 21), gdyż Whitehead na sam koniec dał próbkę swoich olbrzymich możliwości.
Ale znów Śląsk, zamiast pójść za ciosem, stanął w miejscu. Efektowna akcja Nikoli Popovicia i Kellera sprawiła, że zrobiło się 57:64 i czasem zmuszony był interweniować trener Rajković. I choć nie od razu, ale gospodarze zbliżyli się do Falco na różnicę jednego posiadania, a to za sprawą celnych trójek Angela Nuneza i Daniela Gołębiowskiego.
Później uczynił to jeszcze Penava, ale mimo wielu okazji Śląsk nie wyszedł na prowadzenie. Zoltan Perl i Matt Tiby w końcówce skutecznie zadbali o to, by drużynie Falco nic złego w tym spotkaniu już się nie stało. Ten pierwszy - jakby na dobicie - trafił jeszcze trójkę na sam koniec meczu...
Śląsk nie trafił w BCL do grupy, z której nie da się wyjść do kolejnej fazy rozgrywek, jednak domowa porażka już na początek rywalizacji mocno zawęża wrocławianom granicę błędu w następnych starciach. Poza Falco, rywalami wrocławian są jeszcze Pallacanestro Reggiana i Rytas Wilno.
WKS Śląsk Wrocław - Falco Szombathely 75:84 (13:22, 23:16, 21:21, 18:25)
WKS Śląsk: Whitehead 25, Gołębiowski 10, Lynch 11, Nunez 10, Penava 8, Blackshear 3, Ponitka 3, Senglin 3, Bogucki 2, Kulikowski 0.
Falco: Perl 29, Varadi 11, Popović 10, Pongo 9, Clark 8, Keller 7, Diggs 5, Tiby 5, Bognar 0.