- Przegraliśmy mecz na bardzo trudnym terenie z zespołem klasowym. Cieszę się jednak, że mój zespół potrafi stawić czoła tak świetnej drużynie jaką jest Anwil - mówił po meczu trener Stali Stalowa Wola, Bogdan Pamuła. Goście stawiali czoła faworyzowanemu rywalowi, który wygrał nie bez problemów, szczególnie w początkowych fazach spotkania. Wydawało się, że włocławianie już na początku wybiją rywalowi koszykówkę z głowy, gdyż bardzo łatwo przedzierali się pod kosz Stali i albo punktowali, albo zbierali piłki i ponawiali swoje akcje.
To była tylko chwilowa trema przyjezdnych, którzy już od połowy pierwszej kwarty zaczęli narzucać swój styl gry. Drużynie z Podkarpacia przewodził nie kto inny jak jej mózg, Jarryd Loyd. Filigranowy Amerykanin zdobył dziewięć punktów w pierwszych dziesięciu minutach, a jego drużyna prowadziła na początku kolejnej części meczu 27:24. Od tego jednak momentu do głosu doszli zmiennicy w składzie gospodarzy, a Loyd później nie grał już tak dobrze.
Najpierw pięć punktów zdobył Wojciech Barycz, a później dziewięć kolejnych oczek zdobył dla Anwilu Kamil Chanas. - Brakowało konsekwencji w naszej grze. Gdybyśmy odskoczyli na kilka punktów i nie dali gospodarzom tak łatwo wyjść na prowadzenie mogłoby być inaczej - tłumaczył skrzydłowy Stali, Michał Gabiński. – W pewnym momencie wynik wymknął nam się spod kontroli, a przeciwnik udanie egzekwował rzuty wolne - dodawał trener Pamuła.
Anwil za sprawą rezerw wyszedł na prowadzenie, które wraz z początkiem drugiej połowy zaczął powiększać. Dwa razy z dystansu trafił Krzysztof Szubarga, raz Andrzej Pluta i wicelider tabeli PLK prowadził z beniaminkiem 55:44. To jednak nie podłamało Stali, która po punktach najpierw spod kosza, a po chwili zza linii 6,25 m Tomasza Andrzejewskiego zmniejszyła straty do zaledwie czterech punktów (58:54).
Były to jednak tylko chwilowe zawahania w grze włocławian, którzy mimo że nie grali porywającej koszykówki, to jednak przez cały czas byli o te kilka kroków przed rywalami. Tak było też i tym razem. Stal zmniejszyła straty do czterech oczek, ale ponownie dała drużynie Igora Griszczuka odskoczyć na ponad dziesięć punktów.
Gdy Bartłomiej Wołoszyn na nieco ponad cztery minuty przed końcem trafił z dystansu i dał swojemu zespołowi prowadzenie 79:65 wiara gości w zwycięstwo zmalała do zera. Anwil w końcówce wykazał się zimną krwią i doświadczeniem, bowiem grając przeciętny mecz najważniejsze rzuty trafiał w końcówce i dzięki temu wygrał 90:76.
- Bardzo dobry mecz Stali, która postawiła nam trudne warunki. Mieliśmy problem z zastawianiem, stąd przeciwnik zebrał nam osiem piłek na naszej tablicy - przekonywał po meczu trener Igor Griszczuk. - Przegraliśmy ten mecz mentalnie. W czwartej kwarcie, gdy mieliśmy kilka dobrych podań pod kosz wypadały one z rąk, albo po prostu nie wpadały do obręczy. Gdyby wynik na pograniczu czterech punktów utrzymał się do końca, być może było by więcej emocji dla kibiców dodawał trener Bogdan Pamuła.
Anwil Włocławek - Stal Stalowa Wola 90:76 (22:21, 22:18, 20:18, 26:19)
Anwil: Pluta 17, Chanas 15, Szubarga 10, Dunn 10, Tuljković 9, Jovanovic 9, Wołoszyn 9, Barycz 7, Sullivan 4.
Stal: Loyd 15, Andrzejewski 12, Gabiński 10, Klima 10, Godbold 10, Partyka 7, Miszczuk 5, Kasiulevicius 3, Jarecki 2, Malczyk 2.