Wydawało się, że Anwil Włocławek to klub, w którym Kamil Łączyński zakończy swoją karierę sportową. Jego przenosiny do AMW Arki Gdynia to duże zaskoczenie, a może i szok (więcej -->> TUTAJ).
Doświadczony rozgrywający ma za sobą bardzo udane rozgrywki, w których miał być tylko zmiennikiem na "jedynce". Finalnie wyszło tak, że był kluczową postacią, bez której ostatecznie Anwil - zdecydowanie najlepsza drużyna rundy zasadniczej - nie zdobył nawet medalu. "Łączka" w półfinałach wypadł z gry z powodu kontuzji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za precyzja Sabalenki! Spójrz tylko, co zrobiła
- To nie było tak, że nie chciałem kontynuować kariery we Włocławku. Każdy z nas kieruje się jednak czymś innym w życiu. Każdy ma swoje wartości i priorytety. I oczywiście nie każdy musi to zrozumieć. Nie ma złej krwi między mną a Anwilem - przyznał Łączyński w rozmowie z serwisem zkrainynba.com.
36-latek wskazał dwa konkretne powodu, które zadecydowały. Pierwszym była tęsknota za swoim synem, który mieszka w Trójmieście. Drugi to późna oferta ze strony prezesa Anwilu, Łukasza Pszczółkowskiego.
Łączyński przekazał, że konkretna propozycja (nowej, dwuletniej umowy) przyszła dopiero w okolicach zakończenia sezonu. Wcześniej były tylko luźne rozmowy bez konkretów.
- Wydawało mi się, że zasługiwałem na to, żeby otrzymać chociaż jakąś ofertę. Dochodziły do mnie jedynie informacje o wstępnym zainteresowaniu. Brakowało konkretów na papierze, a nie będę ukrywał, że bardzo na to liczyłem - zdradził.
- Timing jest bardzo ważny. Zwłaszcza w koszykówce. Nie wiem, jaka byłaby moja reakcja, gdyby oferta pojawiła się dużo wcześniej. Może inaczej bym na tę ofertę spojrzał? Miałbym na pewno dużo większą zagwozdkę niż miałem ją teraz - dodał.
Łączyński w Anwilu Włocławek spędził w swojej karierze osiem sezonów. Sięgnął z tym klubem po dwa mistrzostwa Polski, a w sezonie 2017/2018 został wybrany MVP finałów.
Cieszył się z tytułu mistrza Polski będąc MVP finałów w sezonie