Mecz określany mianem hitu kolejki 16. kolejki Polskiej Ligi Koszykówki miał dostarczyć kibicom basketu wielu emocji. Tych nie było za sprawą gospodarzy, którzy losy meczu na swoją korzyść rozstrzygnęli już w pierwszej kwarcie. - Początek meczu oddaliśmy bez walki. Graliśmy bardzo słabo w ataku oraz defensywie. Nie walczyliśmy o każdą piłkę i efekt tego musiał być widoczny - stwierdził po spotkaniu trener Trefla Karlis Muiznieks.
"Czarno-zieloni" przystąpili do spotkania mocno skoncentrowani. Po akcjach świętującego 30. urodziny Michaela Wrighta, Roberta Witki, Justina Graya i Konrada Wysockiego wygrywali 13:0! Warto oddać, że pierwsze punkty z gry sopocianie zdobyli dopiero w 5. minucie spotkania. Były one autorstwa Pawła Kowalczuka, który popisał się wsadem. W ekipie gości szału radości po efektownej akcji być jednak nie mogło. Od stanu 20:4 przyjezdni zdołali nieco zniwelować straty. Stało się tak głównie po udanych akcjach najlepszego w ekipie Trefla Cliffa Hawkinsa. Ten w pierwszej kwarcie zdobył 10 spośród wszystkich 18 punktów.
Obraz gry nie zmienił się w drugiej kwarcie i do szatni gospodarze schodzili na prowadzeniu 52:37. Warto odnotować, że miejscowi przegrali walkę na deskach, co zdarza im się niezwykle rzadko - 13:19. Trefl ponadto miał aż 10 zbiórek w ataku. - Po ciężkiej porażce w Nancy byliśmy przybici. Wiedzieliśmy co zrobiliśmy tam źle i szybko wyciągnęliśmy wnioski. Bardzo dobrze zagraliśmy na początku spotkania. W przeciwieństwie do meczu we Francji nie brakowało nam agresywności. Niestety dla nas mieliśmy niesamowicie słaby dzień na tablicach. W pierwszej połowie rywale nas zmiażdżyli. Po przerwie było już lepiej, ale z kolei nie potrafiliśmy trafiać z czystych pozycji. 3 trafienia na 21 prób jest fatalnym bilansem. Swój cel jednak osiągnęliśmy - wygraliśmy i to większą ilością punktów niż Trefl wygrał z Turowem w pierwszym spotkaniu - przyznał po spotkaniu trener zgorzelczan Andrej Urlep.
W trzeciej kwarcie goście, w składzie których niezwykle ambitnie walczył były gracz PGE Turowa Iwo Kitzinger starali się zniwelować straty, ale niewiele z tego wynikało. Być może miał na to wpływ fakt, że za 5 przewinień parkiet musiał opuścić Łukasz Ratajczak. Znaczną część drugiej połowy z perspektywy ławki rezerwowych z powodu 4 fauli oglądał też Paweł Kowalczuk. W 24. minucie PGE Turów prowadził po akcji Krzysztofa Roszyka już 61:41 i było po meczu. Ambitnie grający zespół z Sopotu zdołał jeszcze w ostatniej ćwiartce zniwelować straty do 10 oczek po akcji 2+1 Lewranca Kinnarda (60:70), ale na więcej nie było już ich stać. Wpływ miały na to skuteczne akcje Justina Graya i Konrada Wysockiego.
- Rywale zagrali bardzo dobre spotkanie. W trzeciej kwarcie było już to czego oczekiwałem od swoich graczy. Niestety w czwartej kwarcie determinacji nam nie wystarczyło. To nie pozwoliło nam powalczyć o zwycięstwo - przyznał trener Trefla Karlis Muiznieks. - W tym meczu zabrakło nam wracającego do zdrowia Sauliusa Kuzminskasa - dodał znany w Zgorzelcu a obecnie gracz Trefla Marcin Stefański. Ostatecznie PGE Turów pokonał Trefl Sopot 83:67.
PGE Turów Zgorzelec - Trefl Sopot 83:67 (28:18, 24:19, 18:18, 13:12)
PGE Turów: Wright 28, Gray 20 (2), Witka 7 (1), Chyliński 7 (1), Wysocki 7 (1), Thompson 5 (1), Wójcik 4 (1), Roszyk 3 (1), Wallace 2, Bochno 0.
Trefl: Hawkins 19 (4), Kinnard 13, Kitzinger 13 (1), Stefański 7, Kowalczuk 6, Malesa 5 (1), Ratajczak 2, Kadziulis 2, Kietliński 0.