Lider padł - relacja ze spotkania AZS Politechnika Radomska - Rosasport Radom

Dyscypliny drużynowe mają to do siebie, że wygrywa w nich drużyna, która popełni mniej błędów, ale jednocześnie potrafi bezlitośnie wykorzystać niedociągnięcia ze strony rywala. W derbach, jak już anonsowaliśmy, faworyci są tylko na papierze. W rzeczywistości, do niespodzianki jest zaledwie jeden krok. I postawili go w sobotę akademicy z Radomia.

Michał Podlewski
Michał Podlewski

Szkoleniowcy Rosy Piotr Ignatowicz i Marek Łukomski po ubiegłotygodniowym pojedynku w ćwierćfinale Pucharu Polski z Asseco Prokom Gdynia, podkreślali wszem i wobec, że ich podopiecznym trudno będzie wrócić do szarej, ligowej rzeczywistości, a co za tym idzie, maksymalnie koncentrować się na mecze z ligowymi średniakami. Pierwszy syndrom wspomnianego problemu fani Rosy mogli zauważyć już podczas konfrontacji z Unią Tarnów. Wiadomo jednak było, że derby rządzą się swoimi prawami, tym bardziej, że dla akademików stanowiły ostatnią deskę ratunku w drodze do pierwszej "czwórki" zmagań.

Na początku pojedynku koszykarze Rosy nie mieli jednak problemów z wypracowaniem sobie kilkupunktowej przewagi. I chociaż to Grzegorz Zadęcki rozpoczął mecz celną "trójką", w miarę upływu czasu Piotr Kardaś, który przecież halę Politechniki Radomskiej zna jak własną kieszeń, punktował gospodarzy przy każdej nadarzającej się okazji. Otwierał zresztą także swoim kolegom z zespołu drogę do kosza akademików efektownymi podaniami.

Team Rosasportu nie mógł jednak wypracować sobie takiej przewagi, żeby zagrać na zupełnym luzie. Co więcej, do gry gotowy był także reprezentant Polski U-16 Jakub Garbacz, jednak z racji na przebieg meczu nie zaliczył nawet minuty. Z każdą chwilą drugiej odsłony gospodarze zbliżali się do Rosy dając do zrozumienia, że nie będzie im łatwo wyrwać im kompletu punktów. Co więcej, podopieczni Piotra Ignatowicza sprawiali wrażenie, jak gdyby na chwilę odpuścili akademikom. Ci tymczasem na drugą taką szansę czekać nie musieli. "Trójki" Pawła Lewandowskiego i Grzegorza Mordela sprawiły, że różnica punktowa została niemal zniwelowana do zera. Gdy na niespełna trzy minuty przed końcem AZS wyrównał stan meczu, było jasne, że ostatnie fragmenty pojedynku zostaną radomskim kibicom w pamięci na długo. I tak też było.

Koszykarze Politechniki niezwykle mądrze bronili, tymczasem zbyt duża liczba nieprzemyślanych, a co za tym niecelnych rzutów po stronie Rosy, przyczyniły się do mega sensacji. Spiker zawodów jeszcze odliczał kilka sekund do końca pojedynku (pech chciał, że tuż przed wielkim świętem radomskiego basketu padła świetlna tablica i to prowadzący spotkanie spiker musiał odmierzać czas), gdy zawodnicy AZS-u wpadli na boisko świętując ogromny sukces. - Bo derby zawsze uważane były za wyjątkowy mecz. Rywale potrafili zagrać efektowniej i wykorzystać nasze błędy. Na pewno nie zrobię tragedii z tej porażki, chociaż szkoda, że nasza seria zwycięstw się już skończyła - podkreślił trener Piotr Ignatowicz.

- My tymczasem udowodniliśmy wszystkim, że mamy ogromny potencjał, który potrafimy wykorzystać. Teraz musimy zebrać siły na pojedynek z AZS-em Częstochowa. Jeżeli wygramy, wracamy do walki o pierwszą czwórkę w lidze - cieszył się drugi trener AZS-u Roman Bukalski.

AZS Politechnika Radomska - Rosasport Radom 72:69 (17:22, 17:23, 19:18, 15:6)

Politechnika:
Zadęcki 18 (4), Czajkowski 17, Lewandowski 12 (3), Piros 4, Sebrala 3 (1) oraz Hernik 7, Mordel 5 (1), Szczytyński 4, Cetnar 2.

Rosa: Kardaś 19 (5), Donigiewicz 14 (2), Nikiel 11, Wiekiera 10 (2) oraz Wróbel 8 (1), Podkowiński 5, Sosnowik 2, Kapturski 0.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×