Wiemy, że jesteśmy mocni - wywiad z Janem Hendrikiem Jaglą, skrzydłowym Asseco Prokomu Gdynia

Jan Hendrik Jagla do Asseco Prokomu Gdynia został sprowadzony w glorii jednej z największych gwiazd reprezentacji Niemiec. I choć w zespole mistrza Polski nie gra tak, jak oczekiwaliby od niego fani, mierzący 213 cm wzrostu gigant po prostu wykonuje zadania powierzone przez trenera Tomasa Pacesasa. Tak też było we Włocławku w meczu z Anwilem, które mistrz Polski wygrał 78:73. Po ostatnim gwizdku Niemiec podzielił się swoją opinią na temat tego spotkania, a także zbliżającej się fazy play-off specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Po trudach, ale ostatecznie zakończyliście rundę zasadniczą optymistycznym akcentem.

Jan Hendrik Jagla: Tak, myślę, że mamy się z czego cieszyć, bo Anwil zawiesił nam poprzeczkę bardzo wysoko. Oni zagrali bardzo dobre zawody pomimo tego, że to my wygraliśmy. Kapitalnie zachowała się publiczność we Włocławku i muszę przyznać, że zrobili na mnie niesamowite wrażenie. Przez cały mecz, niezależnie od wyniku, wspierali swój zespół, ciesząc się z każdego przechwytu, każdej zbiórki czy dobrej obrony, a nie tylko ze zdobytych punktów. A wracając do spotkania - to był dla nas ważny test, który po prostu zdaliśmy.

Mówi pan, że Anwil wysoko zawiesił poprzeczkę - spodziewał się pan takiego obrotu sprawy?

- Wiesz, każdy wyjazd w pewnym sensie jest trudny, bo niełatwo się gra w halach, które poznaje się dopiero dzień czy dwa przed terminem spotkania. Każdy hala ma swoją specyfikę, w każdej są inne kosze, obręcze i czasami potrzeba czasu by się do nich przyzwyczaić. A do tego nie dość, że gospodarzom zawsze pomagają ściany to na mecze z nami każda ekipa motywuje się dodatkowo. Pobić mistrza to zawsze wielka sprawa. Dlatego spodziewałem się ciężkiego meczu w tym kontekście.

Ale to chyba nie było najciężej wywalczone zwycięstwo w tym sezonie w PLK przez Asseco Prokom Gdynia?

- Szczerze mówiąc to nie wiem. Musiałbym przypomnieć sobie inne spotkania... Pamiętam bardzo zacięte spotkanie z Turowem Zgorzelec, oczywiście nie to sprzed kilku dni (śmiech) (na początku kwietnia gdynianie pokonali zgorzelczan 95:75, prowadząc w pewnym momencie 69:28... - przyp. autora), ale to sprzed czterech czy pięciu miesięcy, które wygraliśmy tylko jednym punktem. Myślę jednak, że dzisiejszy mecz był jednym z najbardziej zaciętych.

Najwięcej punktów dla pańskiego zespołu zdobyli David Logan oraz Qyntel Woods. Czy Asseco Prokom wygrał ponieważ gwiazdy zagrały tak, jak się od nich tego oczekuje?

- Dyspozycja naszych najlepszych strzelców była kluczowa pod koniec spotkania i w momencie, gdy Anwil odskoczył na kilka oczek w trzeciej kwarcie. Było widać, że wiedzą po co wychodzą na parkiet i co muszą zrobić by odwrócić losy meczu. Uważam jednak, że wygraliśmy głównie przez bardzo dobrą defensywę w czwartej kwarcie. Mając siedem czy osiem punktów straty zaczęliśmy grać agresywnie w obronie, wywieraliśmy presję na tym koszykarzu, który akurat miał piłkę i szybko zniwelowaliśmy przewagę Anwilu... Tak, sądzę, że to bardzo solidna obrona zrobiła różnicę.

Trzecią kwartę zagraliście jednak bardzo bezbarwnie. Brakowało wam pomysłu w ataku i Anwil bezwzględnie to wykorzystał...

- To niesamowite, że w ciągu tych kilku minut popełniliśmy tyle strat ile normalnie popełniamy w całym meczu. Graliśmy naprawdę fatalnie, ale w dużej mierze było to spowodowane tym, że włocławianie wyszli po przerwie bardzo skoncentrowani i szaleńczo rzucili się odrabiać straty. Po kilku akcjach uwierzyli w siebie i przy tej fantastycznej widowni wychodziło im po prostu wszystko.

Trener Tomas Pacesas nie uczulał was na to, że Anwil po przerwie będzie bardzo szybko chciał odrobić te kilka oczek straty?

- Oczywiście, że tak. Tłumaczył nam, że nie możemy patrzeć się na rywala tylko spokojnie grać swoją koszykówkę. Trudno jednak gra się gdy przeciwnik łapie wiatr w żagle, zaczyna wierzyć w swoje umiejętności a na dodatek ma wsparcie kilku tysięcy fanów.

Asseco Prokom mistrzem sezonu zasadniczego...

- To jednak nie to samo to mistrz całych rozgrywek (śmiech).

Dokładnie. Jesteśmy w przededniu najważniejszej fazy sezonu, play-off. W tej chwili nikt nie pyta o to czy pański zespół zagra w finale, ale z kim się w nim zmierzy i ile meczów potrwa ta seria...

- Wiem, że wszyscy stawiają nas w roli faworyta i my także zdajemy sobie sprawę z własnej siły, ale play-off to zupełnie inna bajka niż to co było dotychczas. Myślę, że mimo wszystko będzie bardzo ciężko. Przecież nikt nie położy się na parkiecie przed nami, a tak jak powiedziałem wcześniej - kiedy grasz na wyjeździe, nigdy nie wiesz co może się zdarzyć.

Czy w drużynie rozmawiacie o tym, by przejść przez fazę play-off sweepem (bez żadnej porażki - przyp. autora)?

- To byłoby coś wspaniałego, ale tak jak mówiłem - będzie cholernie ciężko. Wiemy, że jesteśmy bardzo mocni i indywidualnie, i jako zespół, ale wciąż jesteśmy tylko ludźmi i przecież nikt nie da nam gwarancji, że nie przydarzy nam się jakiś słabszy dzień... Ogólnie rzecz biorąc jednak jesteśmy przygotowani do najważniejszych meczów sezonu, jesteśmy gotowi by rywalizować ze wszystkimi, z którymi nas zetknie los i będziemy chcieli wygrać każdy mecz.

Wiele się mówi o tym, że jeśli i tak ktoś pokona was w jakimś pojedynczym meczu, to i tak w serii do trzech czy czterech zwycięstw jest bez szans. Jak pan się do tego odniesie?

- To nie jest błędna teoria (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×