Drużyna Energi Czarnych Słupsk okazała się lepsza w dwumeczu od PBG Basketu Poznań, choć pierwsze spotkanie ekipa z Pomorza wygrała różnicą tylko jednego punktu, a drugi pojedynek rozgrywany był w poznańskiej hali Arena. Zespół z Wielkopolski wyraźnie odczuwał ciśnienie związane z tą rywalizacją i świadomość, że środowe starcie może być ostatnim spotkaniem w sezonie.
- Na nas ciążyła wielka presja i niestety nie poradziliśmy sobie z nią - tłumaczy niezadowolony trener Dejan Mijatović. Serbski szkoleniowiec objął zespół w momencie, gdy ten miał poważne problemy i nie wiadomo było, czy nie będzie musiał bronić się przed spadkiem. 42-latek wprowadził jednak pewne zmiany kadrowe, zreorganizował taktykę w ataku i więcej uwagi poświęcił defensywie. Te trzy elementy dały pozytywny efekt pod koniec rundy zasadniczej, kiedy to PBG wygrało siedem z ośmiu meczów i ostatecznie zajęło bezpieczne 9. miejsce.
Niestety tuż przed fazą pre play-off koncepcja Mijatovicia musiała zostać nieco zmieniona, gdyż kontuzji doznał mierzący 217 cm Nenad Misanović, który choć wirtuozem koszykówki nie był nigdy, to dzięki swoim gabarytom i zasięgowi ramion kontrolował sferę podkoszową. - Czarni mieli olbrzymią przewagę w tej kwestii. Podczas gdy my graliśmy tylko trójką zawodników, wśród których dwóch mierzy niewiele ponad dwa metry. Rywal mógł spokojnie rotować składem, nie zaniżając jakości gry. Nenad bardzo by się nam przydał - przyznał szkoleniowiec poznaniaków.
Według opiekuna teamu losy w tej parze potoczyłyby się zgoła inaczej, gdyby innym wynikiem zakończyło się spotkanie w Słupsku. W Hali Gryfia PBG Basket na początku trzeciej kwarty przegrywało różnicą czternastu oczek, by odrobić całą stratę z nawiązką tuż przed końcową syreną (79:77). Pięć punktów obrońców Energi w ostatniej minucie dało jednak zwycięstwo gospodarzom tamtego pojedynku. Ku rozpaczy ekipy z Wielkopolski. - Mieliśmy wówczas niepowtarzalną szansę. Gdybyśmy rozstrzygnęli tamto starcie na swoją korzyść, a zabrakło nam naprawdę niewiele, środowe spotkanie wyglądałoby zupełnie inaczej - przekonuje Mijatović, choć w tej chwili to tylko teoretyzowanie.
Drugą kwartę miejscowi przegrali aż 15:29, co spowodowało, że na przerwę schodzili z szesnastopunktową stratą. W pierwszej części spotkania poznaniakom nie wychodziło dosłownie nic. Brakowało skuteczności i pomysłu w ataku oraz koncentracji w obronie. Sasa Ocokoljić miał być tym koszykarzem, który poprowadzi drużynę do wygranej, lecz na parkiecie przebywał ledwie 12 minut (nie trafił żadnej z czterech prób) i widać było po nim trudy samochodowej podróży z Serbii do Polski.
I kiedy wydawało się, że jest już praktycznie po meczu, po zmianie stron PBG spróbowało zaatakować jeszcze raz i zryw ten niespodziewanie przyniósł pozytywny skutek. W pewnym momencie zrobiło się nawet tylko 69:66 dla gości i w serca kibiców w Hali Arena wlała się nadzieja na zwycięstwo. Wówczas jednak Czarni otrząsnęli się z marazmu i do końca spotkania pozwolili gospodarzom rzucić tyko siedem oczek, samemu zdobywając czternaście. - Z jednej rzeczy mogę się cieszyć. Z faktu, że moi podopieczni pokazali charakter. Przegrywaliśmy już różnicą blisko 20 oczek, ale pomimo to zdołaliśmy jeszcze wrócić do gry i pożegnaliśmy się z sezonem z honorem - wyznaje Mijatović, którego pracę w Poznaniu trzeba ocenić pozytywnie. Pomimo że drużyna nie weszła do czołowej ósemki, serbski trener pokazał, że nie mając za wiele czasu, potrafi zmienić jakość gry zespołu o 180 stopni.