8 punktów, 5,7 zbiórki, 1,5 przechwytu i 69 procent skuteczność z gry (najlepszy pod tym względem wskaźnik w lidze) - z takim dorobkiem zakończył rozgrywki 2009/2010 Rashard Sullivan, choć na parkiecie Amerykanin spędzał przeciętnie 18 minut i tylko w jednym spotkaniu wyszedł w pierwszej piątce. I choć fani Anwilu Włocławek kojarzą zawodnika głównie z podkoszowych lotów i atomowych wsadów, sztabowi trenerskiemu drużyny nie umknęła efektywność jaką prezentował 26-letni środkowy.
Amerykanin praktycznie nie miał w sezonie słabszych spotkań (poza meczami kontrolnymi przed rozpoczęciem rozgrywek), a nawet kiedy nie zdobywał wielu punktów, wówczas dominował na tablicach. Trzykrotnie zaś zanotował w obecnych rozgrywkach double-double, a jego wskaźnik evaluation był trzeci w zespole - 13,4. Tego wszystkiego dokonywał koszykarz, który do gry wchodził z ławki rezerwowych. Nic więc dziwnego, że zaraz po zakończeniu sezonu zwieńczonego srebrnym medalem, Sullivan otrzymał od działaczy i trenerów Anwilu ofertę przedłużenia kontraktu na kolejny rok.
- Wiem, że klub jest mną zainteresowany i bardzo się z tego cieszę. Niestety, nie mogę powiedzieć nic więcej, bowiem na chwilę obecną sam nie wiem jak to wszystko się potoczy. Ode mnie fani mogą usłyszeć prostą, choć konkretną deklarację: istnieje opcja bym został we Włocławku na następny sezon, ale to nie tylko ode mnie zależy - mówi Amerykanin, przyznając, że jeszcze kilka miesięcy temu poważnie by się nad tą kwestią zastanowił. - Przyszedłem do Anwilu po bardzo dobrym roku we Francji, gdzie byłem kluczowym graczem zespołu i oczekiwałem, że podobnie będzie tutaj - tłumaczy Sullivan, który we francuskim drugoligowcu Aix-Maurienne Savoie Basket notował przeciętnie 14,1 punktu, 8 zbiórek i 2,5 przechwytu.
W stolicy Kujaw trafił jednak na ławkę rezerwowych, bowiem miejsce w pierwszej piątce zarezerwowane miał Alex Dunn, którego trener Igor Griszczuk znał jeszcze z czasów gry w Enerdze Czarnych Słupsk. - Nie ukrywam, że było to dla mnie trudne, choć z drugiej strony zespół prezentował się naprawdę nieźle, a ja jednak miałem swój udział w tych zwycięstwach. Nie wychodziłem na mecz od samego początku, ale dostawałem swoją szansę, którą starałem się maksymalnie wykorzystać - dodaje czarnoskóry środkowy.
Przed sezonem trener Griszczuk anonsował Sullivana, jako niezwykle walecznego zawodnika, mającego ciąg na zbiórki, mocnego fizycznie, który nie odpuszcza żadnej piłki w ataku i obronie. Nie wspomniał jednak o tym, że Amerykanin najlepiej czuje się w dwójkowych zagraniach pick and roll, po których może z impetem ładować piłkę do kosza, za które to zagrania tak bardzo pokochali go kibice włocławskiego Anwilu. Na Kujawach dawno nie oglądano bowiem koszykarza mającego taką swobodę w tym elemencie. - Przyznam szczerze - lubię to robić. Wsad to akcja, która wyzwala energię i powoduje, że kibice wstają z miejsc. Niepowtarzalne uczucie - wyjaśnia gracz, po chwili kontynuując wątek o kibicach.
- Fani Anwilu są wyjątkowi pod każdym względem. Zdecydowanie byli szóstym zawodnikiem w każdym naszym meczu, pojawili się chyba na wszystkich spotkaniach wyjazdowych. Coś niesamowitego. Zawsze czuliśmy ich wsparcie i chyba dlatego ten sezon zakończył się tak udanie - dodaje Sullivan i trudno się z nim nie zgodzić. Anwil po kilku latach przerwy ponownie zagościł w wielkim finale, i choć w decydującej batalii przegrał wszystkie cztery mecze, pozostawił po sobie wyjątkowe wrażenie drużyny z charakterem. - Te rozgrywki były fantastyczne i mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany. Mieliśmy bardzo dobry zespół, wyjątkowego trenera, który miał plan, jak poprowadzić nas to wielu zwycięstw i umiał zaszczepić w nas wolę walki... - kończy Amerykanin, puentując po chwili swoją wypowiedź. - Tak... Chciałbym tu wrócić i ponownie walczyć o mistrzostwo.