Jednak nie tylko to sprawia, że nawet po tym, jak kilka lat temu przeszedł na trenerską emeryturę Bobby Knight, a właściwie Robert Montgomery Knight, wzbudza emocje wśród swoich byłych podopiecznych. - Ahh, Bobby... Niesamowity człowiek. Tyle powiem - tak z uśmiechem na ustach zareagował na nasze pytanie o szkoleniowca, któremu nadano przydomek "Generał", Paweł Storożyński. Zawodnik, który w zeszłym roku po prawie trzydziestu latach poza Polską wrócił do kraju, był pod opieką Knighta przez dwa lata podczas pobytu na Uniwersytecie Texas Tech. - Wyjazd do Stanów był dla mnie wspaniałą przygodą. Coś, co bym powtórzył, gdy tylko jeszcze raz otrzymałbym taką szansę - opowiada portalowi SportoweFakty.pl były zawodnik Sportino, a w nowym sezonie gracz beniaminka TBL Siarki Tarnobrzeg. - O tym szkoleniowcu mówi się teraz jak o legendzie koszykówki w USA. Tymczasem ja, miałem z nim styczność przez całe dwa lata, po kilka razy w ciągu dnia.
Podobne, pozytywne wspomnienia ze współpracy z Knightem ma Robert Tomaszek. Podkoszowy w drużynie z Texasu występował wspólnie ze Storożyńskim. - Tam nauczyłem się najwięcej. W klubach europejskich nie miałbym na to szans - zdradza nam Tomaszek, który podobnie jak jego były kolega z zespołu, także przyjąłby propozycję ponownych występów w ekipie z tej uczelni. - Zrobiłbym to bez wahania. Powiem więcej: wiem, że już nie spotkam w życiu tak niesamowitego trenera - mówi nowy zawodnik PGE Turowa. - Bobby posiada niewyobrażalnie dużą wiedzę na temat koszykówki i potrafił ją przełożyć na swoją pracę. Z grupy młodych ludzi, którzy na początku nie prezentowali zbyt wysokiego poziomu, umiał zrobić taką ekipę, że te najlepsze miały z nią problemy, by wygrać - podaje przykład. - Przecież my, w klasyfikacji drużyn akademickich zajęliśmy dwunaste miejsce w całych Stanach. Mieliśmy serię czternastu kolejnych zwycięstw - przytacza były gracz PBG Basketu Poznań.
Wszystkie sukcesy, jakie pod wodzą Knighta osiągały prowadzone przez niego zespoły, były wcześniej okupione ogromnym wysiłkiem podczas treningów. - Zajęcia trwały po sześć godzin. To było normalne - wspomina Tomaszek. - Jak jedna rzecz mu nie pasowała, robiliśmy ją przez cztery godziny. Samo to jedno ćwiczenie. Przeciętny dzień wyglądał tak: rano - szkoła, pomiędzy lekcjami trening rzutowy, potem nauka i znowu trening - opisuje.
Ale to nie on, a Storożyński otrzymał niegdyś od szkoleniowca pochwałę podczas zajęć. A dobre słowo wypowiedziane z ust Knighta nie zdarzało się często. Chyba, że była to rozmowa jakiś czas po zakończeniu uczelni, mając dyplom w ręku i pomysł na dalsze życie. - Spotkaliśmy się w Stanach dwa lata po tym, jak skończyłem szkołę. I powiem, że nigdy wcześniej nie był dla mnie tak miły, jak wtedy. Bardzo dużo pamiętał z czasów, kiedy u niego grałem. Nawet dobrze się o mnie wypowiadał, co wcześniej mu się nie zdarzało - mówi zawodnik. - A nie, przepraszam, raz komplementował mnie na treningu - poprawia się chwilę później.
Pochwała ta była związana z wydarzeniem, z którego dziś Storożyński ma duży ubaw, ale wtedy było zupełnie inaczej. - Bo to odbywało się w dziwnych okolicznościach - śmieje się skrzydłowy. - Trener musiał wejść do szatni dużo przed nami. Wysmarował moje spodenki od wewnątrz jakimś rozgrzewającym kremem, a ja niczego nieświadomy założyłem je. Już po kilku minutach poczułem, że coś jest nie tak. Piekło mnie, jak cholera! - mówi. - Paweł, nie wiem, co się z tobą dzieje, ale biegasz szybciej niż zwykle. Jakbyś miał jakiś ogień z tyłu - wspomina dziś słowa "Generała" z tamtej historii. - Takich zabawnych anegdot było tyle, że można by z nich napisać książkę - dodaje Storożyński.
Ale chyba nie tylko z nich można by takową stworzyć. Knight znany był z katorżniczych treningów, a gdy się o nim mówi, oprócz nich i osiągnięć czysto trenerskich, równie często przytacza się jego kontrowersyjne metody pracy z młodymi zawodnikami. Mówiło się nawet, że został wyrzucony z Indiany, jak w złości dusił jednego z podopiecznych. Oskarżony był zresztą też za inne, podobne przypadki naruszenia nietykalność cielesnej. Na swoim koncie miał też obrażanie, niepoprawne wypowiedzi, niszczenie krzesełek, by potem wrzucić je na parkiet, czy z poza sportowych…strzelanie do sąsiada z broni. - Dla Knighta liczyło się tylko zwycięstwo. Na to był nastawiony. Nie było mowy o porażce - przyznaje Tomaszek, który w szatni drużyny z Texasu miał miejsce obok Storożyńskiego, ale po którymś z przegranych spotkań to się zmieniło. Na dodatek Knight zakazał mówić Polakom w ojczystym języku. - Denerwował się, bo nic nie rozumiał. Potem nas też przesadził - opowiada Storożyński. - Potrafił się ostro wkurzyć. Jak złapał za koszulkę i powiedział, co myśli o twojej grze, przez kilka następnych minut trzeba było dochodzić do siebie po takim "wstrząsie" - dodaje. - Do jego krzyku podczas treningów i meczów z czasem się przyzwyczaiłem - mówi z kolei Tomaszek.
Pomimo tego, że Bobby w zawodzie już nie pracuje, obecnie w drużynie Texas Tech młodzi gracze także czują duży respekt przed nazwiskiem Knight. Zespół przejął bowiem jego syn - Pat, który trenerskiego fachu uczył się przy boku ojca. Był m.in. asystentem "Generała" w czasach, kiedy w ekipie z Texasu występowali dwaj Polacy. - Znamy się, miałem z styczność w czasie pobytu w Stanach. Jaki jest Pat? Gorszy niż ojciec. Naprawdę… - kończy Storożyński.