Gospodarz kontynuuje dobrą passę - podopieczni Bogdana Tanjevicia w przekonywującym stylu pokonali, a właściwie rozgromili Słowenię 95:68, a co za tym idzie - awansowali do grona czterech najlepszych drużyn turnieju, gdzie w pojedynku o wielki finał Mistrzostw Świata zmierzą się z Serbią, która sensacyjnie pokonała Hiszpanię.
Turcja od początku imprezy rozgrywanej we własnym kraju imponuje jedną rzeczą - żelazną defensywą, gdzie nie ma miejsca nawet na metr swobody pod koszem, a rzuty dystansowe rywale oddają pod wielką presją. Dzięki kombinacyjnej strefie zawodnicy znad Bosforu odprawili z kwitkiem Grecję, Rosję czy, w 1/8 finału, Francję. Przed spotkaniem o awans do półfinału trener Tanjević uznał jednak, że nie można rozegrać całego turnieju pod dyktando tego samego schematu i postawił na obronę każdy swego.
A że każdy z jego zawodników miał przewagę fizyczną nad swoim rywalem, znajdowało to odzwierciedlenie na tablicy wyników. Bo o ile jeszcze w szóstej minucie, po trzypunktowym rzucie Mihy Zupana, Słoweńcy przegrywali różnicą tylko trzech oczek, 14:17, w kolejnych minutach byli tylko tłem dla przeciwników. Turecki koncert rozpoczął Omer Onan rzutem zza łuku, a chwilę później uaktywnił się Ersan Ilyasova. Skrzydłowy Milwaukee Bucks w krótkim odstępie czasu zdobył dziewięć oczek i w połowie drugiej kwarty przewaga gospodarzy wzrosła już do dwudziestu punktów, 41:21!
Owa sytuacja była niemalże bliźniaczo podobna do tej z meczu przeciwko Francji. Wówczas podopieczni trenera Tanjevicia również słabo rozpoczęli pierwszą kwartę, lecz w drugiej zmiażdżyli przeciwnika i wypracowali sobie wysoką przewagę, którą utrzymali do końca. Trzeba jednak zauważyć, że zarówno w tamtym, jak i w środowym spotkaniu zwiększenie prowadzenia zbiegło się z wejściem na parkiet Sinana Gulera. 27-letni zawodnik Efesu Pilsen, choć do gry wchodzi z ławki rezerwowych, wydaje się być asem w talii tureckiego szkoleniowca i, póki co, na jego szybkość oraz wszechstronność żaden rywal nie znalazł jeszcze recepty.
Oczywiście trener Memi Becirović starał się reagować na wydarzenia na parkiecie i w momencie, gdy Turcja coraz bardziej zwiększała swoją przewagę, na placu gry pojawiali się nowi koszykarze. Za przeciętnego Primoża Breżeca wszedł Gasper Vidmar, a za bezbarwnego Jakę Lakovicia - Sani Becirović. Po chwili na parkiecie ponownie zameldował się Uros Slokar, lecz żaden z tych zawodników nie miał tego dnia dobrej formy. Dopiero pod koniec drugiej kwarty swoje pierwsze punkty zdobył m.in. Breżec.
Po zmianie stron Turcja poszła za ciosem. Bo choć w pewnym momencie wydawało się jeszcze co prawda, że goście mogą pokusić się o odrobienie strat, ich wszelkie nadzieje rozwiał duet Hidayet Turkoglu - Ilyasova. Ten pierwszy w połowie trzeciej kwarty zdobył swój dziesiąty punkty, zaś w kolejnej akcji już 19 oczek miał na swoim koncie 23-letni skrzydłowy. Kiedy zaś kombinacyjna gra Kerema Tunceriego i Semiha Erdena przyniosła następne sześć oczek z rzędu, a przewaga zawodników tureckich powiększyła się do 28 punktów (71:43), stało się jasne, która drużyna awansuje do półfinału.
Pod koniec spotkania Słoweńcy zdołali jeszcze podreperować nieco swój ofensywy dorobek, do 68 oczek, lecz trafienia Bostjana Nachbara, Becirovicia (obaj po 16 punktów) czy Lakovicia były tylko chwilowym przerywnikiem dla koncertowo grającej Turcji, która w pełni zasłużenie znalazła się wśród czterech najlepszych drużyn globu.
95:68
(27:14, 23:17, 21:12, 24:25)
Turcja: Ilyasova 19 (3x3), Guler 12 (2x3), Onan 10 (2x3), Tunceri 10 (2x3), Turkoglu 10, Asik 9, Savas 8, Erden 6, Arslan 5, Gonlum 4, Akyol 2, Ermis 0
Francja: Becirović 16 (2x3), Nachbar 16 (2x3), Breżec 10, Slokar 10, Laković 8 (2x3), Dragić 5 (1x3), Zupan 3, Jagodnik 0, Rizvić 0, Udrih 0, Vidmar 0