Mam nadzieję, że prezes Krawczyk dokonał słusznego wyboru - rozmowa z Nikołajem Tanasiejczukiem, trenerem Lotosu Gdynia

Wiele zmian zaszło w Lotosie Gdynia po ubiegłym, mistrzowskim sezonie. Z klubem pożegnało się kilka doświadczonych zawodniczek oraz trener Jacek Winnicki. Stery po nim przejął Nikołaj Tanasiejczuk, który w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o kulisach zatrudnienia w Gdyni, wizji nowego zespołu oraz celach na nowy sezon. Wspomina także najlepszy okres w swojej pracy trenerskiej.

Piotr Wiśniewski: Długo się pan wahał czy przyjąć propozycję Lotosu?

Nikołaj Tanasiejczuk: Powiem tak: nie była to decyzja podjęta w jeden dzień.

Co więc zadecydowało o tym, że związał się pan z gdyńskim klubem na okres dwóch lat?

- Wpływ na to miało wiele czynników. Przede wszystkim znam się z prezesem Krawczykiem. Znam również firmę, w której przyjdzie mi dane pracować. Jest to solidna instytucja. Ponadto Lotos uczestniczy w rozgrywkach Euroligi. Czeka nas ciężki sezon. Są to dla mnie zupełnie nowe wyzwania. Na pewno nie będę się tutaj nudził.

Czy oprócz propozycji z Gdyni pojawiła się jeszcze jakaś oferta pracy?

- Dostałem kilka propozycji. Były to nie tylko kluby z Polski.

A zdradzi nam pan skąd były te propozycje?

- Nie zdradzę (śmiech).

Prezes Mieczysław Krawczyk zdecydował się na odważny ruch ściągając pana z Łomianek. Wcześniejszy taki zabieg z Romanem Skrzeczem nie udał się.

- Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Nie porównuję swojej osoby do innych trenerów. Wiem, że pan Mieczysław Krawczyk ma nosa. Mam więc nadzieję, że dokonał słusznego wyboru.

Tak na dobrą sprawę przez jakiś czas nie było wiadomo, czy w ogóle wystartujecie w tym sezonie. Wiele mówiło się i pisało o rzekomych problemach Lotosu z otrzymaniem licencji. Wpłynęło to jakoś na wasz harmonogram przygotowań?

- Trzeba rozgraniczyć dwa aspekty. Aspekt sportowy i organizacyjny. Od strony sportowej przygotowania przebiegały bez zakłóceń, według planu, który sobie wcześniej założyliśmy. I według tego planu dalej pracujemy.

Przed sezonem do zespołu dołączyło kilka nowych, młodych, głodnych sukcesów zawodniczek. Jak ocenia pan te wzmocnienia. Jest pan zadowolony z dokonanych transferów?

- Wszystko tak naprawdę zweryfikuje liga. Wówczas się okaże, czy będę zadowolony z nowych zawodniczek. Na razie dziewczyny ciężko pracują. I tak jak pan powiedział są młode, głodne sukcesów i gotowe do walki. Myślę, że będzie to naszym atutem.

Jaki zatem cel na ten sezon postawiono przed panem?

- Jedno mogę zapewnić. Tanio skóry nie sprzedamy. W każdym meczu będziemy grali o zwycięstwo i to jest nasz główny cel. Nie można zapominać, że bronimy tytułu mistrzowskiego. To do czegoś nas zobowiązuje.

O powtórkę z poprzedniego sezonu, kiedy to Lotos zdobył Mistrzostwo Polski, puchar Polski i wywalczył awans do dalszej fazy Euroligi, będzie niezwykle trudno. W zespole jest bowiem wiele młodych zawodniczek, które muszą okrzepnąć, a to wymaga czasu.

- Tak ma pan rację. Na pewno nie jest to takie proste. Przed sezonem zapowiadaliśmy nową koncepcję budowy zespołu. Skład chcemy opierać na zawodniczkach z Polski. Tego się trzymamy. Mam nadzieję, że uda nam się wypromować kilka młodych zawodniczek, co w przyszłości przyniesie korzyści dla całej polskiej koszykówki, a zwłaszcza dla reprezentacji.

Mieczysław Krawczyk to postać dość charakterystyczna, wyrazista. Czy ciężko było znaleźć panom wspólny język?

- W tej kwestii nie było problemu. A to z tego powodu, że mam podobną osobowość co pan Krawczyk. Nie trudno więc było się dogadać. Mamy wspólne cele i wizje. Znaleźliśmy wspólny język.

Wizja budowy zespoły w oparciu o "model węgierski". Podoba się panu ten pomysł?

- To nie jest kwestia tego, czy mi to odpowiada czy przeszkadza. Na grę zespołu wpływa kilka czynników. Do zespołu dołączyły ciekawe, wysokie zawodniczki z Europy. Dla mnie będzie to interesująca praca z tego typu koszykarkami.

Cofnijmy się nieco w przeszłość i powspominajmy... Który okres z pracy trenerskiej wspomina pan najmilej?

- Najmilej wspominam okres ostatnich pięciu lat pracy w Rosji. Był to czas udany pod każdym względem. Pracowałem w kilku klubach. Zdobywałem z tymi zespołami medale na arenie krajowej. Bardzo dobrze wiodło mi się także w Europie. Mimo, iż były to ciężkie sezony, po których człowiek czuł się wyczerpany, satysfakcja z osiągnięć motywowała do pracy. Dawała pozytywny zastrzyk adrenaliny.

Wspomniał pan o Rosji, gdzie pracował m.in. w Petersburgu czy Kazaniu. Wiele się pan tam nauczył, doszlifował swój warsztat trenerski?

- Pracowałem również w Dynamie Nowosybirsk, a także Triumhpie Moskwa. Pełniłem tam różne funkcje. W Moskwie byłem asystentem pierwszego trenera. Potem samodzielnie prowadziłem żeńską drużynę. Odpowiadałem także za pracę z młodzieżą. Wymagała ona poświęcenia i ciężkiej pracy. Czerpałem jednak z tego satysfakcję.

Jest jakieś motto życiowe, którym kieruje się pan w życiu lub w karierze trenerskiej?

- Porządek bije klasę. Często tego sformułowania używałem, będąc zawodnikiem. Posługuję się nim również w pracy trenerskiej.

A co z karierą zawodniczą. Jak wspomina pan tamten okres?

- Bardzo dobrze. Grałem jednak nieco za długo, gdyż ostatni sezon kończyłem, gdy na karku miałem już 42 lata (śmiech). Z racji wieku w niektórych zespołach byłem trenerem grającym. Jako zawodnik osiągałem pozytywne rezultaty. Niemal wszystko, czego pragnie się będąc profesjonalistą. Grałem w reprezentacji, zdobywałem trofea. Z wieloma zawodnikami utrzymuje do dziś kontakt. Takich chwil nie da się ot tak zapomnieć.

Tak na co dzień, poza boiskiem, jakim typem człowieka jest pan?

- O to trzeba byłoby spytać moją córkę (śmiech). Pracuję w takim zawodzie, że praktycznie nie mam zbyt wiele czasu wolnego. Już od dwóch lat nie miałem urlopu. Żyję koszykówką. A jakim jestem człowiekiem? Na pewno spokojnym.

Komentarze (0)