Początek meczu w wykonaniu gospodarzy nie zapowiadał tak złego efektu końcowego. ŁKS prowadził 8:0 i wydawało się, że na własnym parkiecie łodzianie wreszcie pokażą, na co ich stać. Podobnie jak w poprzednich pojedynkach, mieli oni problemy ze skutecznością, jednak dwukrotnie za 3 punkty trafił Marcin Salamonik i była to okazja do przełamania strzeleckiej niemocy. ŁKS grał dobrze jednak tylko do ósmej minuty, kiedy to prowadził 19:9. Jeszcze w pierwszej kwarcie gracze MKS-u zniwelowali straty do zaledwie 3 "oczek", by po kilku minutach doprowadzić do remisu 21:21. Podopieczni Piotra Zycha próbowali odpierać ataki dąbrowian. Za 3 punkty trafił Krzysztof Morawiec, przy następnym remisie szybkie punkty zdobył Piotr Trepka i to gospodarze wciąż mieli nieznaczną przewagę.
Po raz pierwszy goście wyszli na prowadzenie przy wyniku 29:28, ale katastrofa rozpoczęła się od remisu 38:38. Od tego momentu ŁKS nie potrafił zdobyć punktów przez blisko 7 minut. W ostatnich minutach drugiej kwarty i zaraz po przerwie, do kosza trafiali tylko zawodnicy z Dąbrowy Górniczej, którzy zanotowali serię 16 "oczek" z rzędu. Dopiero wtedy zza linii 6,75 trafił Salamonik, ale straty były już pokaźne.
Zryw gospodarzy nastąpił w czwartej kwarcie. Od początku ostatniej odsłony łodzianie zagrali mocno w obronie, dwa razy faule przeciwnika w ataku wymusił Bartłomiej Bartoszewicz (w jednej z tych sytuacji, "ofensa" odgwizdało w tym samym momencie trzech sędziów, ale trener Wieczorek i tak był zdania, że był to faul obrońcy...), ale mimo twardej defensywy, straty ŁKS-u praktycznie nie malały, bowiem w dalszym ciągu łodzianie mieli ogromne problemy ze skutecznością. Nadzieje łódzkich kibiców jednak odżyły, gdy od wyniku 57:69, ŁKS doprowadził do remisu 69:69.
To było jednak wszystko, na co stać było tego dnia drużynę z Łodzi. Piłki nie opanował w ataku Filip Kenig, w odpowiedzi za 3 punkty rzucił Paweł Zmarlak, następnie dwóch osobistych nie wykorzystał Dłuski, zaś goście dołożyli jeszcze jedno "oczko". Efektu nie przyniosły też następne akcje i próby rzutów z dystansu kilku kolejnych zawodników, jak również osobiste Krzysztofa Sulimy i ostatecznie ŁKS przegrał we własnej hali z MKS-em Dąbrowa Górnicza 69:73. Nie mogło być jednak inaczej przy tak fatalnej skuteczności ŁKS-u. Łodzianie nie trafili aż 15-krotnie z linii rzutów wolnych (12/27 całej drużyny, 0/6 Dłuskiego), a z gry nie wyglądało to wcale lepiej.
Po końcowej syrenie rozgoryczenia nie krył trener ŁKS-u Piotr Zych.
- Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć wyraźnie, że przegraliśmy już czwarty mecz z rzędu. Nie ma co zganiać wszystkiego na terminarz, bo on wszystkiego nie wyjaśnia. Wspólnie z zarządem klubu i prezesem musimy teraz pomyśleć co dalej, co zrobić, aby w końcu ŁKS wygrywał - powiedział szkoleniowiec.
ŁKS Sphinx Łódź - MKS Dąbrowa Górnicza 69:73 (19:16, 19:29, 11:18, 20:10)
ŁKS Sphinx: Salamonik 16, Kenig 14, Dłuski 14, Szczepaniak 8, Morawiec 6, Sulima 5, Trepka 4, Krajewski 2, Bartoszewicz 0, Kalinowski 0.
MKS: Bogdanowicz 15, Lisewski 11, Zmarlak 11, Piotrkowski 9, Szczypka 7, Basiński 5, Piechowicz 5, Partyka 4, Lemański 3, Zieliński 3.
Sędziowali: Moszakowski, Kustosz i Szwadowski.