Grzegorz Bereziuk: W pięciu dotychczasowych spotkaniach koszykarze PGE Turowa Zgorzelec odnieśli dwa zwycięstwa oraz doznali trzech porażek. Mając w zanadrzu nierozegrany mecz z Asseco Prokomem w Gdyni zespół znajduje się na 9. miejscu w tabeli. Czego zabrakło by start sezonu w wykonaniu zespołu był lepszy?
Jan Michalski: - Można budować różne scenariusze. Mamy taki bilans jaki mamy. Można powiedzieć, że zabrakło szczęścia, ale szczęściu trzeba umieć pomóc. Nie należy ulegać złym emocjom. Ta drużyna pokazała, że potrafi grać. Nie należy od razu tracić zaufania do drużyny nawet jeżeli uważamy, że bilans powinien być korzystniejszy. Jak powiedział pewien klasyk: "ważne jest jak się kończy, a nie jak zaczyna".
Obserwował Pan spotkanie PGE Turowa w Kołobrzegu. PGE Turów prowadził już różnicą 18. punktów a mimo tego doznał porażki. Drużyna zbyt wcześnie uwierzyła, że jest już po meczu czy może coś innego miało wpływ na zwrot wydarzeń w ostatnich minutach trzeciej kwarty?
- To był drugi mecz w sezonie kiedy prowadząc przez znaczną część meczu przegrywamy. Nie zauważyłem żeby ktokolwiek w drużynie zlekceważył Kotwicę. Nie potrafiliśmy poradzić sobie z szalonymi czasem rzutami zawodników Kotwicy, zabrakło opanowania, może lidera, który by w mądry sposób opanował grę zespołu.
Biorąc pod uwagę postawę zespołu w dotychczasowych meczach i analizę jego gry - gdyby okienko transferowe było jeszcze otwarte to czy zdecydowałby się Pan dokonać roszad w składzie?
- Praktycznie cały zespół został zbudowany przez trenera Jacka Winnickiego od początku. Tylko Mateusz Jarmakowicz i Bartosz Bochno z podstawowej dwunastki mieli ważne kontrakty. Zespół został zbudowany według pewnego klucza i możliwości finansowych. Nie zakładaliśmy, że drużyna będzie wygrywała wszystkie mecze dlatego sugerowanie jakichkolwiek zmian na początku sezonu jest według mnie przedwczesne. Ten zespół musi otrzymać szansę. Klub wierzy w tych zawodników.
Do prasy przeciekły informacje, że w drużynie doszło do konfliktu pomiędzy trenerem Jackiem Winnickim a Robertem Tomaszkiem. Zawodnik mimo że był w pełni sił nie pojawił się na parkiecie w Kołobrzegu ani na sekundę. Czy konflikt rzeczywiście jest i jeśli tak to czy rozmawiał Pan już z obiema stronami na ten temat?
- O tym kto znajduje się na parkiecie podczas każdego meczu decyduje trener. To on ponosi odpowiedzialność za wynik. Jacek Winnicki ma do dyspozycji 12-tu zawodników, korzysta z tych, z których uważa za słuszne. Jeżeli przegrywa mecz, to nie ma znaczenia czy grał piątką czy dwunastką zawodników. Zasady są jasne. Jak któryś z zawodników nie wychodzi na parkiet nie oznacza to konfliktu. W drużynie nie ma demokracji. Decyduje trener. On rządzi i dzieli czasem zawodnika na parkiecie. Osobiste odczucia zawodnika nie mają w tym momencie znaczenia. Jeśli ktokolwiek zamierza się obrażać na zespół czy drużynę - sam się znajdzie poza nią. Dlatego uważam, że taka sytuacja w Turowie nie ma miejsca. Wszyscy ciężko trenują i wierzą, że zła passa się wkrótce od zespołu odwróci.
W piątek PGE Turów czeka bardzo ważne spotkanie z Polpharmą. Nad zespołem będzie ciążyła większa niż dotychczas presja?
- Teraz każdy mecz jest bardzo ważny. Za każdym razem będzie oczekiwanie na zwycięstwo. We własnej hali jest zdecydowanie łatwiej pokonać stres. Myślę, że tak będzie i tym razem.
W przypadku ewentualnego niepowodzenia trener Jacek Winnicki w może być spokojny o swoją posadę?
- Nie przystąpiliśmy do sezonu zakładając, że każde niepowodzenie będzie oznaczało zmianę trenera. Trener Jacek Winnicki sam wie, że kibice oczekują zwycięstw. Nikt nie musi mu tego przypominać. Jestem przekonany, że drużyna też ma tego świadomość i nie mam wątpliwości, że zespół zrobi wszystko, by dalej grać pod jego przewodnictwem.