Filip Dylewicz był bardzo zadowolony z postawy całej drużyny w niedzielnym spotkaniu. - Możemy chodzić z podniesionymi głowami. Graliśmy bardzo dobrze przez 39 minut. Natomiast kompletnie zawiedliśmy naszych kibiców w dogrywce. Za bardzo uwierzyliśmy w rzuty trzypunktowe - stwierdził kapitan sopockiej drużyny.
30-letni zawodnik miał szansę zapewnić zwycięstwo Treflowi w ostatnich sekundach, ale jego rzut okazał się niecelny. Co ciekawe, Dylewicz zasugerował, że nigdy nie pełnił roli tzw. shootera w drużynie, ponieważ zwykle był graczem zadaniowym. - W decydującym momencie spotkania ręka trochę mi zadrżała i jest mi bardzo przykro z tego powodu. Mogłem zostać bohaterem tego spotkania, ale tak się nie stało. To jest sport. Rzeczywiście może ta moja przeszłość wpłynęła na to, że nie trafiłem. Gdybym czuł się jak Milan Gurović, to na pewno skończyłbym tą akcję.
W drużynie sopockiej w tym meczu widać było, że brakuje kogoś kto w decydujących momentach może wziąć odpowiedzialność na siebie. - Poszczególne akcje miały wpływ na dalsze losy spotkania. Na pewno zabrakło nam takich indywidualności jak Giddens czy Brown. Giddens pokazał nawet klasę światową, ponieważ wziął ciężar zdobywania punktów na swoje barki. Był takim motorem napędowym całej drużyny i mieliśmy olbrzymie problemy z zatrzymaniem tego zawodnika. Nie chodzi tylko o punkty, ale też o zbiórki, bo miał ich aż 10 - powiedział Filip Dylewicz.
W dodatku podopieczni Karlisa Muiznieksa mieli olbrzymie problemy pod koszem. Dragan Ceranić zupełnie nie radził sobie z podkoszowymi zawodnikami Asseco Prokomu. Serb bardzo często uciekał na obwód. - Dragan Ceranić robił, co mógł. Trzeba przyznać, że obrona gdynian była bardzo dobrze przygotowana do tego spotkania. Ja sam byłem odcinany od podań, w dodatku Dragan był odpuszczany na obwodzie - zauważył reprezentant Polski.
Co ciekawe, kapitan sopockiej drużyny życzyłby sobie, aby jego ekipa zmierzyła się z Asseco Prokomem w finale Tauron Basket Ligi. - Byliśmy bardzo blisko odniesienia zwycięstwa, ale musimy czekać na rundę rewanżową.