- To już trzeci raz, gdy mamy wyraźną przewagę, a w trzeciej kwarcie zaczynamy słabo grać - mówił wyraźnie zirytowany Milija Bogicević. - Nie mieliśmy lidera na boisku. W trzeciej kwarcie zdobyliśmy 8 punktów, w czwartej 17. Czułem, że coś się dzieje, więc już w trzeciej kwarcie wziąłem trzy czasy, żeby nie robić tylko zmian, ale żeby skupić zespół - wyjaśnił. - W końcówce zrobiliśmy mega głupotę - dwóch zawodników zostało przy Thomasie, a najlepszy strzelec Brkić został sam i trafił. Zespół i ja czujemy się z tym bardzo źle - dodał.
- Cały klub w tygodniu przed meczem ciężko pracował, aby postawić na nogi zespół po pechowej porażce w Warszawie. Nie było żadnej presji ze strony zarządu i udało nam się. W pierwszej połowie to zaowocowało - zrobiliśmy przewagę 20 punktów. Myślałem, że po przerwie eksplodujemy i ich dobijemy, że zrewanżujemy się za Zastal i Polonię. A wyszliśmy na trzecią kwartę i nie wiem co się działo - przyznał.
- Nonszalancja, chodzenie po boisku, mimo że było dopiero po przerwie, a nie sama końcówka. Nic nie graliśmy, mimo że wysocy z Turowa mieli problemy z faulami, dochodziliśmy do rzutów za trzy, a trafiliśmy 2 razy na 20. To lepiej by ktoś z trybun rzucał. W pewnym momencie w 3 minuty przegraliśmy 7:0. Jestem sporo w koszykówce, koszykówka to moje życie, ale naprawdę tego nie rozumiem - dodał Bogicević.
Po 10 meczach Basket jest na 8. miejscu w tabeli i mimo pięciu porażek wciąż ma duże szanse na awans do play off. - Jeszcze daleka droga. Ale jak nie zaczniemy wygrywać meczów, to to będzie "mission impossible" - wyjaśnił.
Czy szkoleniowiec będzie chciał zrobić jakieś roszady w składzie w zbliżającym się oknie transferowym? - To nie tylko moja decyzja, ale też władz klubu. Do okna jeszcze pięć meczów i musimy je wygrać - zakończył.
W ostatnim meczu w tym roku 18 grudnia PBG Basket w Koszalinie zagra z tamtejszym AZS.