Paweł Czosnowski (trener Znicza Basket): Z nawiązką odrobiliśmy naszą stratę z Gdyni. Tam w kuriozalnych okolicznościach ulegliśmy Asseco Prokomowi, tracąc siedmiopunktową przewagę w kilkadziesiąt sekund; w Pruszkowie w podobnych okolicznościach wygraliśmy. Los oddał nam więc to, co kiedyś zabrał. Nie chciałbym nikogo wyróżniać indywidualnie, bo jako zespół zagraliśmy naprawdę dobre zawody. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tej wygranej. Przez 35 minut graliśmy bardzo dobrze. Myślę, że wszyscy, którzy przyszli na mecz widzieli nasze zaangażowanie w obronie i ataku. Ostatnie pięć minut regulaminowego czasu gry nam nie wyszło, na szczęście pokazaliśmy charakter i udało się wygrać. Drużyna chyba nie czuła presji derbów. Większość zawodników do tego spotkania podeszła jak do każdego innego spotkania ligowego. Presję mogli odczuwać jedynie gracze z Mazowsza.
Artur Gronek (drugi trener AZS-u Politechniki Warszawskiej): To spotkanie jest dobrą nauczką dla wszystkich, którzy byli na hali. Gra się dopóki nie zawyje syrena końcowa, bez względu jak wysoko się prowadzi. Nie tłumaczyłbym naszej porażki fortuną. Zabrakło nam koncentracji w ostatnich sekundach gry, nic więcej. Dlaczego Leszek Karwowski i Łukasz Wilczek tak późno pojawili się na boisku? Oni nie mają żadnych problemów ze zdrowiem. Taka była nasza taktyka. Leszek bez względu na to ile minut spędza na parkiecie, zawsze jest w stanie pomóc zespołowi, dlatego postanowiliśmy go przetrzymać na ławce. Wcześniej na boisko wszedł Marcin Kolowca, dla którego był to pierwszy mecz po dłuższej przerwie. Wraca po ciężkiej kontuzji, dlatego wpuściliśmy go na boisko w momencie, gdy był dobrze rozgrzany. Z nim nie mogliśmy czekać.
Marek Szumełda-Krzycki (Znicz Basket): Chcieliśmy wygrać ten mecz od samego początku. Wiedzieliśmy, że nie będą to łatwe zawody, ale dzięki dyscyplinie taktycznej wszystko zakończyło się po naszej myśli. Wiem, że trener mi ufa. Czuję na sobie odpowiedzialność i wsparcie kolegów, dlatego nie chciałem ich zawieźć. Przy decydujących rzutach wolnych ręka mi nie drżała. Cały czas uczę się koszykówki, mam dopiero dziewiętnaście lat, ale przez to, że otrzymuję szansę na grę ta nauka przebiega szybciej
Piotr Pamuła (Politechnika): Przekonaliśmy się w tym spotkaniu, jak cienka jest w sporcie granica pomiędzy sukcesem a porażką. Na dziesięć sekund przed końcem prowadziliśmy różnicą sześciu punktów i pozwoliliśmy rywalom na oddanie dwóch celnych trójek. Najbardziej boli to, że wiedzieliśmy kto odda rzut w ostatniej sekundzie. Nie zdążyliśmy jednak sfaulować Dominika Czubka. Wielka szkoda, bo w podobnych okolicznościach na jednym z turniejów przedsezonowych polegli nasi koledzy z Polonii 2011. Nie ma się co załamywać. Za trzy dni mamy kolejny mecz, w którym możemy się zrehabilitować za tą porażkę.