W ostatnim przedświątecznym tygodniu pierwszoligowi koszykarze zaskakują kibiców. Jedni mogą być dumni ze swoich ekip, inni rozczarowani. Serię nietypowych spotkań rozpoczęła właśnie Spójnia, która mimo dwudziestopunktowej przewagi omal nie przegrała ze Zniczem Pruszków. Trzy dni później ten sam Znicz w niesamowitych okolicznościach ograł Politechnikę. I w piętnastej kolejce znalazły się rarytasy. Najpierw MKS Dąbrowa Górnicza rozgromił SKK Siedlce, mimo, że pierwszą kwartę przegrał 4:22. Teraz w ślady Zagłębiaków poszedł ŁKS Łódź.
Od początku niedzielnego spotkania stargardzianie narzucili swój rytm gry. Wychodziło im niemal wszystko, a rywale punktowali głównie z linii rzutów wolnych. Ze znakomitej strony prezentował się Adam Parzych. Koszykarz, który w Polsce gra dopiero od trzech miesięcy przed własną publicznością nie może się przełamać, natomiast na wyjazdach poczyna sobie całkiem śmiało. Swoją szansę otrzymał także Łukasz Ulchurski, ale to nie był jego mecz. W połowie kwarty Spójnia prowadziła już 14:6. Samotną walkę z gośćmi próbował podejmować jedynie Szczepaniak (4 punkty w pierwszych pięciu minutach). Drugie pięć minut utwierdzało tylko w przekonaniu, że podopieczni Tadeusza Aleksandrowicza będą tego dnia nie do zatrzymania. Siedem punktów w krótkim odstępie czasu rzucił Łukasz Grzegorzewski, dla którego były to najlepsze zawody w sezonie. Z drugiej strony faulowany Sulima tylko połowicznie wykorzystywał szanse na łatwe punkty i dlatego po pierwszych dziesięciu minutach goście prowadzili 25:14.
Pierwsze dwie minuty kolejnej odsłony wstrząsnęły Spójnią i mogły być zapowiedzią tego, co się później wydarzyło. Na osiem punktów gospodarzy rywale odpowiedzieli tylko trafieniem z linii rzutów wolnych Wiktora Grudzińskiego. Przewaga stopniała, więc do czterech punktów, a znaczny wkład w taki stan rzeczy mieli Kalinowski, Sulima i Kenig. Po chwili wytchnienia wszystko wróciło jednak do normy. Rzutami z dystansu popisali się Parzych i Koszuta, a dokładnymi podaniami obsługiwał ich Grzegorzewski. Na kolejne trafienie Sulimy rywale odpowiedzieli "trójkami" Parzycha i Grzegorzewskiego, którzy byli najjaśniejszymi postaciami w Spójni. Przerwa wzięta przez trenera Piotra Zycha zmieniła jednak wszystko. Przez pięć minut pozostających do długiej przerwy łodzianie odrobili niemal wszystkie straty. Najbardziej w tym okresie wyróżniali się Jakub Dłuski (5 punktów) oraz Dariusz Kalinowski i Marcin Salamonik, trafiający ważne "trójki". Dla przyjezdnych tylko Stokłosa trafił do kosza, co zapewniło im minimalne prowadzenie.
Po wyjściu z szatni trenerowi Aleksandrowiczowi nie udało już się jednak odwrócić niekorzystnej tendencji. Pięć punktów z rzędu zdobył Szczepaniak, który najpierw doprowadził do remisu, a później dał gospodarzom prowadzenie. Świetnie dysponowany rzutowo Parzych tylko na chwilę doprowadził do remisu, bo po kolejnych akcjach ŁKS osiągnął siedmiopunktową przewagę (50:43). Stargardzianie jednak nie odpuszczali i kibice ponownie mogli oglądać zwrot akcji. Z dystansu trafił Stokłosa, później pięć punktów z rzędu rzucił Grzegorzewski i na tablicy wyników wyświetlił się remis (51:51). Seria gości, choć na chwilę przerwana trwała nadal, a ciężar gry na siebie wziął Stokłosa, który w końcówce trzeciej kwarty odzyskał prowadzenie (54:56). Ostatecznie jednak Spójnia nie dowiozła tej przewagi do końca tej odsłony, a stało się tak za sprawą skuteczności Szczepaniaka i Kalinowskiego z linii rzutów wolnych.
Wyrównany wynik zapowiadał olbrzymie emocje do samego końca. Tak się jednak nie stało. Tylko na początku ostatniej odsłony Spójnia dotrzymywała kroku gospodarzom. Z linii rzutów wolnych punktował Koszuta dając gościom remis 60:60. To był już jednak kres możliwości zespołu prowadzonego przez Tadeusza Aleksandrowicza. Kolejne osiem punktów wpadło na konto gospodarzy i stało się jasne, że to oni udanie zakończą rok. Goście nie trafiali, za oddawanie rzutów wziął się Stokłosa, natomiast skuteczny do tej pory Parzych był zupełnie niewidoczny. Faulowani rywale spokojnie zwiększali przewagę osiągając najwyższy pułap trzynastu "oczek" w ostatniej sekundzie po dobitce Krzysztofa Sulimy.
Tym spotkaniem łodzianie podtrzymali znakomitą serię czterech zwycięstw z rzędu dorzucając piąty sukces. W ten sposób pokazali, że trzeba będzie się z nimi liczyć w kontekście walki o czołowe miejsca na zakończenie rozgrywek. Sytuację ułatwia fakt, że kolejne cztery mecze, już w przyszłym roku ŁKS rozegra na własnym parkiecie. Spójnia, mimo, że do Łodzi nie jechała w roli faworyta to na pewno może czuć niedosyt, bo zmarnowała niesamowitą szansę na zwycięstwo.
ŁKS Sphinx Łódź - KS Spójnia Stargard Szczeciński 81:68 (14:25, 24:15, 20:16, 23:12)
ŁKS: Szczepaniak 16, Kalinowski 16, Sulima 16, Salamonik 11, Dłuski 8, Krajewski 7, Trepka 5, Kenig 2, Kuczera 0, Morawiec 0.
Spójnia: Parzych 21, Grzegorzewski 16, Koszuta 14, Stokłosa 12, Soczewski 2, Grudziński 2, Bodych 1, Kulikowski 0, Ulchurski 0, Ważny 0.