W Serbii wciąż nie ma mocnych na Partizan Belgrad

Stosując terminologię piłkarską można powiedzieć, że Partizan Belgrad ustrzelił w tym sezonie hattricka. Po triumfie w Lidze Adriatyckiej i Pucharze Serbii, tym razem czarno-biali okazali się najlepsi w rozgrywkach ligi serbskiej. W spotkaniu numer 4. podopieczni Dusko Vujosevicia ograli na wyjeździe Hemofarm Vrsac 67:45, pieczętując tym samym 7. kolejny triumf w rodzimej lidze.

W wypełnionej po brzegi hali we Vrsacu jedynie początek pojedynku był w miarę wyrównany. Gra punkt za punkt zakończyła się dopiero pod koniec inauguracyjnej odsłony, kiedy to przyjezdni odskoczyli na 5 punktów. Od początku drugiej odsłony inicjatywa przeszła już zdecydowanie w ręce Partizanu, który z każdą kolejną minutą powiększał prowadzenie. Świetny okres gry notował Dusan Kecman, który wszystkie 14 punktów zdobył jeszcze przed przerwą. Do przerwy na tablicy wyników widniał rezultat 37:21 dla stołecznej ekipy i było już tak naprawdę jasne, kto jest lepszy tego wieczoru.

W trzeciej kwarcie Hemofarm zaprezentował istną indolencję strzelecką aplikując rywalowi ledwie 9 punktów. Pomarańczowi szczególnie źle prezentowali się w rzutach z obwodu, gdzie na 20 prób wykorzystali tylko 3. Ponadto podopieczni Vlady Vukoicicia popełnili aż 18 strat, przy 8 rywala. Najlepszy strzelec ekipy z Vrsaca, Milivoje Bozovic, zakończył zawody z mizernym wynikiem - 11 punktami. Wśród zwycięzców brylował Milt Palacio, zdobywca 15 punktów i 5 zbiórek. Był to jednocześnie pożegnalny mecz rozgrywającego rodem z Belize, bowiem od nowego sezonu będzie on klubowym kolegą Macieja Lampe w Chimki Moskwa.

Dla Partizanu zakończony właśnie sezon był niezwykle udany. W Lidze Adriatyckiej na 31 spotkań doznali zaledwie 2 porażek i pewnie wygrywali całe rozgrywki. W między czasie okazali się bezkonkurencyjni w krajowym pucharze, aby w środę dołożyć kolejne trofeum. Co ciekawe, w każdym z finałowych pojedynków wszystkich 3 imprez Partizan potykał się z Hemofarmem Vrsac. Za każdym razem jednak Pomarańczowi musieli uznać wyższość swojego bardziej utytułowanego rywala.

Komentarze (0)