Autorytet to nie nazwisko - wywiad z Emirem Mutapciciem, trenerem Anwilu Włocławek, część 1

Emir Mutapcić jest we Włocławku już od dwóch miesięcy i choć bilans Anwilu nadal jest ujemny, na Kujawach nikt nie wątpi w warsztat pracy Bośniaka, który swoją pracę wykonuje wielotorowo. - Koszykówka to sport odpowiedniego balansu fizyczności i mentalności. Ja nie jestem natomiast człowiekiem-demolką, nie chcę robić rewolucji. Raczej wierzę w etykę pracy - mówi w pierwszej części specjalnego wywiadu dla portalu SportoweFakty.pl Emir Mutapcić. Druga część w piątek rano.

Michał Fałkowski: Słyszałem, że jest pan koneserem wina. To prawda?

Emir Mutapcić: Kto tak powiedział? Jakąś tam wiedzę na ten temat posiadam, ale nie jestem żadnym koneserem (śmiech)... No dobrze, mam dobrego znajomego na Sycylii i od niego otrzymuję czasami jakieś szczątkowe informacje. Coś tam wiem na temat sycylijskich win, ale naprawdę nie jestem żadnym ekspertem (śmiech).

Ale z pewnością wie pan czego potrzebuje wino by stało się dobrym, niepowtarzalnym...

- Żeby było dobre wino, winogrono potrzebuje oczywiście odpowiedniej ilości słońca, a później bardzo ważny w tym całym procesie jest czas i doglądanie przez ludzi, którzy dbają o to, by wino miało swój smak i swoją głębię. Dobre wino potrzebuje zatem dużo miłości, troski, dużo pracy i czasu.

Czyli tak samo jak zespół koszykarski. By dziesięciu czy dwunastu koszykarzy stało się kolektywem potrzeba czasu, pracy, troski...

- (chwila milczenia) Tak, z tym, że wino im jest starsze, a mówimy tu na przykład o wymiarze kilkunastu lat, tym ma piękniejszy bukiet, tym jego wartości są większe. Wiadomo, że jeden ten sam zespół koszykarski nie może grać ze sobą kilkanaście lat i to jest różnica pomiędzy dobrym winem, a dobrą drużyną (śmiech). Aczkolwiek jest to porównanie trafne, bo żeby tak naprawdę osiągnąć sukces, to i w koszykówce trzeba czasu, czasami więcej niż tylko jeden sezon. Oczywiście mówimy o czymś, co na koniec miałoby być z założenia idealne, ale jeśli weźmiemy pod uwagę tylko jeden sezon, to rzeczywiście, dzięki ciężkiej pracy i wspólnemu wysiłkowi, drużyna z maja jest zawsze zupełnie innym produktem niż ta z września wcześniejszego roku.

W Anwilu pan jest osobą, która musi zadbać o to, by grupa kilkunastu ludzi była kolektywem, gdy przyjdzie rozgrywać najważniejsze mecze. Czasu jednak nie jest wiele, więc musi pan się posiłkować troską i pracą....

- Wszystko co teraz powiem, może zostać odebrane dwuznacznie, bo to będzie tylko moja subiektywna opinia. Przede wszystkim chcę powiedzieć, że czy podczas swojej przygody z koszykówką byłem zawodnikiem, czy trenerem, zawsze starałem się utożsamiać z klubem, w którym grałem i miejscem, gdzie mieszkałem. Nigdy nie podchodziłem do tego sportu jak do pracy, ale do czegoś więcej. Jako koszykarz spędziłem 10-11 lat w jednym klubie z Bośni i Hercegowiny, następnie przeniosłem się do Izraela na dwa lata, krótko byłem co prawda we Włoszech, ale potem udałem się do Berlina i tam spędziłem kilkanaście lat, 14 albo 15, zmieniając jednocześnie się z gracza w trenera. Na sam koniec trenowałem jeszcze przez trzy lata zespół z Brunszwiku. Co by nie mówić, nigdy nie skakałem z klubu do klubu i zawsze gdzie byłem, zostawiałem wiele zdrowia by drużyna stała się lepsza. Dzisiaj w ogóle sytuacja jest zupełnie inna. Zawodnicy, trenerzy zmieniają drużyny rok w rok, dzieje się coś takiego co ja nazywam globalizacją koszykówki i cyrkulacją osób z nią związanych. Kiedyś to było niemożliwe ze względu na różne obostrzenia, chociażby w dawnej Jugosławii czy, z tego co wiem, w Polsce. Wyjazd zagranicę był niemożliwy. A dzisiaj? Ostatnio przyszła do Anwilu oferta zawodnika, który tylko w tym sezonie zmienił pięciu pracodawców. Wydaje się niemożliwe prawda? A jednak. Ja jestem wychowany w dawnych czasach, dlatego tamte wzorce przenoszę do teraźniejszości i we Włocławku staram się pracować tak skutecznie, jak to tylko możliwe.


Emir Mutapcić prowadzący Anwil

Efekty pańskiej pracy widać przede wszystkim w poprawie jakości gry. To podkreślają niemal wszyscy, którzy mają w pamięci obraz zespołu przed pańskim przyjściem. Co pan na to?

- Nie chciałbym oceniać zespołu przed moim przyjściem tutaj, bo jakby nie to w tym wszystkim jest najważniejsze. Oglądałem oczywiście płyty z nagraniami z wcześniejszych meczów i przed wszystkim zauważyłem, że drużyna ma największe problemy w obronie. Oczywiście to był tylko jeden z wielu problemów, ale na tamten okres był najważniejszym i dlatego od samego początku stawiałem nacisk głównie na ten element. Wydaje się mi, na chwilę obecną, i tutaj znowu ktoś może się ze mną nie zgodzić, bo to moja subiektywna opinia, że rzeczywiście gramy w defensywie lepiej niż jeszcze miesiąc temu. Dlatego myślę, że teraz mogę zająć się innymi rzeczami. Na przykład tym, by już więcej nie przegrywać meczów w decydujących momentach, jak to miało miejsce przeciwko Polonii, Turowowi czy Asseco Prokomowi, przeciwko któremu odrobiliśmy prawie 20 punktów straty. Potrzeba nam lepszej koncentracji i to jest mój obecny cel.

Biorąc pod uwagę tę poprawę gry w obronie - czy na chwilę obecną jest pan zadowolony z tej pracy, którą wykonał zespół?

- Nie jestem szczęśliwy z tego, że przegraliśmy kilka meczów, których nie musieliśmy wcale przegrywać. Gramy oczywiście trochę lepiej, ale to i tak jeszcze długa droga przed nami by zespół prezentował się tak, jak wymagałaby tego jego tradycja i cele założone przed sezonem. Chciałbym, żeby drużyna prezentowała się bardziej stabilnie i niezmiennie, bo na razie jesteśmy świadkami wielkich wahań formy.

Gdy trener przychodzi do zespołu w środku sezonu to tak naprawdę nie jest to łatwy moment zarówno dla drużyny, ale także i dla trenera...

- Tak, to jest zawsze trudna sytuacja dla drużyny i dla trenera. Mówiąc z mojej perspektywy - szkoleniowiec zawsze przychodzi do zespołu, którego nie tworzył, ale przejmuje ekipę po kimś. I biorąc odpowiedzialność za wynik, z którego będzie rozliczany za kilka miesięcy, zdaje sobie sprawę, że jego jedynym orężem jest właściwie ciężka praca z tymi zawodnikami, których zastaje w zespole.

Według mojej opinii w trudniejszym położeniu zawsze w takich sytuacjach jest trener, bo to na niego skierowana jest cała uwaga kibiców i także zawodników, którzy oczekują poprawy sytuacji. Wszak zmiana trenera ma przynieść efekty w mniejszym lub większym wymiarze czasowym. Tymczasem szkoleniowiec musi zbudować sobie autorytet wśród graczy, których praktycznie nie zna.

- Rzeczywiście nigdy nie jest łatwo. Tym bardziej, że kiedyś to nie było do pomyślenia by trenerzy zmieniali się w trakcie sezonu. Teraz jest inaczej, już wcześniej wspominałem o cyrkulacji, i trzeba sobie umieć poradzić w takiej sytuacji. Ja przyszedłem do Anwilu jeden czy dwa dni przed meczem z Energą Czarnymi Słupsk. Nie miałem czasu na dokonanie żadnej zmiany, głębszej analizy, gdyż trzeba było grać mecz. Nie chcę oczywiście by było to odebrane, że szukam jakiegoś usprawiedliwienia. Nie, bo przecież ja obejmowałem zespół w środku sezonu również w Brunszwiku i też musiałem sobie radzić. Co więcej, tam było jeszcze trudniej, bo klub organizacyjnie nie był tak solidny i musiałem myśleć również o sprawach pozasportowych. Co do aspektu autorytetu, to mam nadzieję, że nikt nie oczekuje, że takowy trener wyrabia go sobie już na pierwszym treningu. Na to potrzeba czasu, a charyzma szkoleniowca uwidacznia się coraz bardziej wraz z kolejnymi treningami. Zatem autorytet to nie nazwisko czy przebieg kariery, ale to, w jaki sposób pracuje się na treningach i czy np. słucha się swoich zawodników, chce się z nimi współpracować, rozmawiać, a nawet uczyć się od nich.

Trener powinien uczyć się od swoich zawodników?

- A dlaczego nie? Oczywiście trzeba rozgraniczyć koszykarzy na tych, od których można się czegoś nauczyć, a od których nie. Jeśli mówimy o młodym adepcie, który stawia w koszykówce swoje pierwsze kroki, to nie ma tematu, ale jeśli o zawodniku doświadczonym, takim dajmy na to Andrzeju Plucie, to dlaczego nie posłuchać tego, co ma do powiedzenia. Taki gracz również ma wielki bagaż doświadczeń i przemyśleń.

Gdy trener przychodzi do zespołu w środku sezonu, wszyscy koszykarze oczekują, że tchnie w nich nowego ducha, że powie coś, co napełni ich energią i entuzjazmem. Jak wyglądał pana pierwszy trening w Anwilu?

- Na początku grzecznie się przywitałem, powiedziałem "Dzień dobry, nazywam się Muki Mutapcić" (śmiech). Mówiąc jednak już poważnie, obrałem dwa kierunki wejścia w tę drużynę. Najpierw powiedziałem kilka słów do całej grupy, a następnie z każdym z zawodników przeprowadziłem rozmowę w cztery oczy. A co mówiłem? Że jestem tutaj, bo takie jest życzenie włodarzy klubu i że koszykarze muszą to zaakceptować. Że mamy jeden cel, który możemy osiągnąć tylko poprzez grę zespołową i ciężką pracę. Jednocześnie zaznaczyłem, że jestem tylko trenerem, nie żadnym guru, magikiem czy innym cudotwórcą. Powiedziałem, że będę bardzo mocno pracował nad tym, by w taki sposób coś zmienić w drużynie, by ta grała lepiej.

Jednocześnie trener musi pilnować by w drużynie wszyscy czuli się potrzebni...

- (...)

Druga część w piątek rano.

Źródło artykułu: