Nie każdy jest jak Rubio - rozmowa z Ireneuszem Purwinieckim, wiceprezesem Spójni Stargard Szczeciński

Ireneusz Purwiniecki od lat zajmuje się szkoleniem młodzieży w Spójni Stargard Szczeciński. Obecnie pełni również funkcję wiceprezesa do spraw sportowych. Dzięki temu świetnie orientuje się w realiach pierwszoligowych oraz koszykówki młodzieżowej. Z doświadczenia jednak nie jest w stanie przewidywać, który z młodych zawodników stanie się gwiazdą polskiego basketu.

W tym artykule dowiesz się o:

Patryk Neumann: W Spójni oprócz funkcji wiceprezesa do spraw sportowych zajmuje się pan również szkoleniem młodzieży. Która praca jest trudniejsza?

Ireneusz Purwiniecki: To są dwa różne zajęcia. Prowadzenie juniorów starszych to codzienność. To moja normalna praca. Funkcja wiceprezesa wyznacza mi inne zadania. Nie jestem w stanie porównać ich ważności i celów, jakie sobie zakładamy. Po prostu dwie oddzielne sprawy, które nie sprawiają mi trudności, bo dają mi satysfakcję i dobrze się w tym czuję.

W poprzednim sezonie Spójnia jako beniaminek zajęła szóstą lokatę w pierwszoligowych rozgrywkach. Teraz musi bić się o czołową ósemkę. Jest pan rozczarowany postawą zespołu?

- Nie, ja uważam, że jesteśmy w przejściowym okresie budowania drużyny. Na pewno start rozgrywek był rozczarowaniem i cała nerwowość była związana z tym początkiem. Można powiedzieć, że znowu jest lekki niepokój. Jak byśmy się cofnęli, to mamy podobną sytuację, bo zaliczyliśmy trzy porażki z rzędu. Wtedy mieliśmy cztery porażki przeplatane zwycięstwem z Górnikiem. Do rozegrania pozostaje zaległy mecz z AZS Radex Szczecin, gdzie nie będzie łatwo, także sytuacja znowu jest trudna, ale wierzę w ten zespół, w trenera Aleksandrowicza, że znajdziemy się w Ósemce. Walka do końca będzie jednak trudna. Widać to już nawet na początku drugiej rundy. Niektóre drużyny uzbroiły się bardzo mocno. Szczególnie mam na myśli SKK Siedlce, gdzie na dwóch kluczowych pozycjach ściągnęli Dawida Bręka i Macieja Ustarbowskiego. Będę rozczarowany, jeżeli nie wejdziemy do ósemki natomiast, jeśli wejdziemy to Play-off zawsze jest wielką niewiadomą.

Wy również w trakcie sezonu się wzmacnialiście. Przyszli Adam Parzych i Tomasz Stępień. Jak z perspektywy czasu można ocenić te transfery?

- To są solidni koszykarze na środek I ligi. Moje oczekiwania w stosunku do nich zostały spełnione z tego względu, że nie były wygórowane.

Z drugiej jednak strony odszedł Marcel Wilczek, który dopiero w Sokole Łańcut pokazał swój potencjał będąc często czołowym zawodnikiem tej drużyny.

- Tak nieraz się zdarza, że ten sam zawodnik w jednym klubie pasuje, a w innym nie. Chyba najlepszym tego przykładem może być Marcin Gortat, który zdecydowanie lepiej radzi sobie po zmianie zespołu. Tak samo jest i w tym wypadku. Ściągaliśmy Marcela Wilczka w określonym celu. Być może nie dostał tyle szansy ile trzeba, może jej nie wykorzystał, natomiast przy krótkim składzie i kontuzjach, jakie były w Sokole dobrze się tam zadomowił.

Pana jednak zapewne bardziej interesuje postawa wychowanków. Teraz w Spójni tylko pięciu z nich znajduje się w meczowej dwunastce. To dobra proporcja, czy w przyszłości powinno się coś zmienić?

- Gdybym znalazł w innych drużynach pięciu wychowanków to bym pogratulował tym zespołom. Inne ekipy, z którymi rywalizowaliśmy w juniorach chociażby Czarni Słupsk, czy Znicz Pruszków też nie mają zbyt wielu wychowanków. Z tej populacji, która jest w Stargardzie nie jesteśmy w stanie "wyprodukować" tylu graczy, by grać całą dwunastką. Oczywiście można to zrobić, lecz w tej sytuacji nie mieli byśmy gwarancji, że się utrzymamy w I lidze. Pół na pół to by była dobra proporcja. Inna sprawa to znaczenie graczy w drużynie. Dwóch w pierwszej piątce to dobra liczba. Mamy tak skonstruowany zespół, że jeszcze sama młodzież nie może pograć. Widzieliśmy, jak się to skończyło podczas przedsezonowego spotkania z Rosą Radom. Oni muszą nabrać doświadczenia. Nie każdy jest jak Rubio, że wchodzi w wieku siedemnastu lat i będzie grał na najwyższym poziomie.

Podczas ostatnich dwóch sezonów dokonywaliście zmian trenerów. Była taka myśl, że może warto powrócić na ławkę pierwszego zespołu?

- Zdecydowanie nie. Padały propozycje, były rozmowy, ale ja mam inne zadanie. Prowadzę zespół z rocznika 1992. Założyliśmy sobie, że powalczymy jeszcze w kategorii juniorów starszych. Głupio by było zostawić ich w połowie drogi.

Nawiązując do drużyny, którą obecnie pan prowadzi. W kolejnych kategoriach wiekowych poprawialiście swoje osiągnięcia. Rok temu zostaliście wicemistrzami Polski juniorów. Za rok czas na złoty medal?

- Gdy się jest wicemistrzem, marzy się o mistrzostwie. To naturalna kolej rzeczy. W polskiej koszykówce młodzieżowej sytuacja szybko się jednak zmienia. Niektóre drużyny się rozsypują, a inne się jeszcze wzmacniają. Przykładem może być sytuacja Trefla Sopot, z którym graliśmy pamiętne cztery dogrywki. Oni są jeszcze silniejsi, bo doszedł Kacper Stalicki z Pogoni Prudnik. W tym roku mamy okres przejściowy. Ogrywamy się i staramy się ugrać tyle ile możliwe. Fajnie, gdybyśmy zaszli daleko, bo czemu nie? Już jednak awans do półfinałów byłby spełnieniem naszych oczekiwań. Przyszły rok będzie zakończeniem pewnego etapu. Musimy wziąć jednak pod uwagę, że to rocznik 1993 w polskiej koszykówce młodzieżowej dominuje. To z tego rocznika są przecież wicemistrzowie świata U17. Składy Zastalu Zielona Góra i WKK Wrocław są oparte na tych zawodnikach.

W szkoleniu młodzieży ważne są wyniki, ale jeszcze ważniejsze zadanie to dostarczenie zawodników do seniorskiej ekipy. Jak pan widzi przyszłość swoich podopiecznych w dorosłej koszykówce?

- To różnie się toczy. Zdobywając w 2003 roku mistrzostwo Polski nie zakładałem, że Adam Hrycaniuk zajdzie tam, gdzie jest. Na tym etapie bardzo trudno wyrokować. Życzę im jak najlepiej, ale czeka ich dużo wyrzeczeń, żeby stać się graczem nawet na poziomie czołówki I ligi, która jest bardzo mocna. Wielu znakomitych zawodników zeszło z TBL piętro niżej, bo chcą grać. Czy nasi wychowankowie osiągną ten poziom, to trudno powiedzieć. Wierzę, że Ważny, Kasprzak, Wróblewski przede wszystkim pójdą jeszcze bardziej do przodu, zmężnieją i dorosną.

Co pan sądzi o takich fundacjach jak Polonia 2011? To dobry projekt dla najzdolniejszej młodzieży?

- Świetny projekt. To, co wytrzymała Polonia 2011 w poprzednim roku to tylko czapki z głów przed Walterem Jeklinem i całą organizacją. Przegrali po dogrywce z Kotwicą i spadli z ligi, ale nie ugięli się. Grali swoimi chłopakami. Cieszę się, że taki klub powstał. Życzę im, żeby weszli z powrotem. Stracili Śniega, Berishę i Sulimę, a dalej są mocni. Oni robią coś dobrego dla polskiej koszykówki. Powstają też następne projekty, czyli w Prokomie oraz WKK Wrocław. Jeżeli nowy prezes, Grzegorz Bachański pójdzie tą linią to na pewno będzie postęp polskiej koszykówki.

Komentarze (0)