Patryk Neumann: Nie mogę nie zacząć naszej rozmowy od pytania o stan zdrowia. Niedawno z powodu choroby miał pan kilkutygodniową przerwę.
Marcin Stokłosa: Na szczęście wszystko jest już w porządku. Mogę skupić się na treningach i meczach.
Czy w jakimś stopniu dalsza kariera Marcina Stokłosy była zagrożona?
- Nie, nie była zagrożona w żadnym stopniu. Musiałem tylko odpocząć i poprawić wyniki badań.
Ostatnio terminarz nie był waszym sprzymierzeńcem. Nie dość, że musieliście rozegrać trzy wyjazdowe spotkania, to jeszcze trzeba było grać awansem w środku tygodnia. Miało to wpływ na waszą postawę?
- Faktycznie terminarz nie był dla nas korzystny. Jesteśmy jednak zawodowcami i musieliśmy sobie poradzić z tą sytuacją.
O spotkaniu z Sokołem Łańcut chcecie chyba jak najszybciej zapomnieć? Czego zabrakło, by utrzymać prowadzenie?
- Prowadziliśmy przez 39 minut meczu, ciężko teraz odpowiedzieć, czego zabrakło, by utrzymać prowadzenie - może koncentracji, a może konsekwencji w realizowaniu założeń taktycznych. Jak najszybciej należy zapomnieć o tym meczu i przygotowywać się do następnych spotkań, bo są one bardzo ważne.
To już jednak za wami. Teraz przed Spójnią wolny weekend, czyli szansa na regenerację sił.
- Dokładnie, regeneracja sił jest bardzo ważna i potrzebna.
W kolejnym meczu zmierzycie się z Polonią 2011. W tej samej hali Znicz Basket Pruszków zagra z liderującą Politechniką. Jeśli wygracie i w drugim meczu rezultat będzie korzystny to rozstrzygnięcia zapadną już w stolicy.
- Życzyłbym sobie takiego obrotu spraw, wtedy ostatni mecz regularnego sezonu nie musiałby decydować o być albo nie być w play-Off.
W tym sezonie notuje pan średnio 11,8 punktu i 5,2 asysty. Czy indywidualne statystyki są w ogóle dla pana istotne?
- Zdecydowanie nie, jestem typem zawodnika, dla którego liczy się dobro zespołu i osiągnięty przez niego wynik! Jako rozgrywający na parkiecie jestem odpowiedzialny za konstruowanie naszej gry w ataku jak i obronie a co za tym idzie przedłużeniem myśli trenerskiej. A o indywidualnych osiągnięciach jest miło poczytać, ale tylko po wygranym meczu.
Po przyjściu trenera Tadeusza Aleksandrowicza znacznie ważniejsza wydaje się jednak obrona. Nawet najlepszy strzelec zespołu nie ma pod tym względem taryfy ulgowej.
- W grze obronnej nikt nie ma taryfy ulgowej, koszykówka to gra zespołowa, a obrona działa wtedy, gdy angażuje się w nią cała drużyna. Nikt nie może sobie pozwolić na chwile dekoncentracji. Taką doktrynę stara się wpajać nam nasz trener i myślę, że przynosi to zamierzony efekt!
Podczas swojej bogatej kariery grał pan w wielu klubach. Który ze wcześniejszych epizodów wspomina pan najlepiej?
- Grałem w wielu klubach i z każdego mam miłe wspomnienia! W jednych było ich więcej w innych mniej, ale nigdy nie żałowałem swoich decyzji.
Jednym z pana poprzednich klubów był Górnik Wałbrzych. Zaskoczyła pana ich sytuacja, która doprowadziła w końcu do zawieszenia?
- O sytuacji Górnika wszyscy wiedzieli od dłuższego czasu, jednak do końca miałem nadzieję, że znajdą się środki na spłatę zadłużenia i normalne funkcjonowanie klubu. Mam sentyment do Wałbrzycha, ponieważ za moich czasów awansowaliśmy do ekstraklasy, mam tam sporo znajomych, dużo wspomnień i bardzo dobry kontakt z kibicami.
Pewnie nie kalkulujecie, ale praktycznie gwarantuje to wam utrzymanie w pierwszoligowych rozgrywkach.
- My nie gramy o utrzymanie w pierwszej lidze a o zapewnienie sobie play-Off - w co szczerze wierzę.
Zapytam jeszcze na koniec o piłkę nożną. Kibicuje pan Chelsea Londyn. Skąd taka pasja u koszykarza?
- Piłkę nożną uprawiam od najmłodszych lat,gdyby nie koszykówka pewnie zostałbym zawodowym piłkarzem. Jeśli chodzi o The Blues to dzięki przyjacielowi!
Czy sportowcowi łatwiej zrozumieć kryzys, który dopadł ten zespół w obecnym sezonie?
- O jakim kryzysie mowa?! Mamy szanse na zdobycie Ligi Mistrzów, a w lidze angielskiej nic nie jest przesądzone, zatem ten temat przenieśmy aż zakończy się obecny sezon.