Jeśli nie ja, zrobiłby to ktoś inny - wywiad z Giedriusem Gustasem, obrońcą Trefla Sopot

Litwin Giedrius Gustas długo pozostawał w cieniu swoich kolegów w starciu z Anwilem Włocławek, ale gdy trzeba było wziąć na swoje barki ciężar trafiania do kosza w dogrywce, nie wahał się ani chwili i ostatecznie jego osiem punktów przesądziło o wygranej sopockiego Trefla w trzecim meczu ćwierćfinałowej rywalizacji play-off. Po ostatniej syrenie Gustas z chęcią udzielił komentarza specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Proszę dokończ zdanie. Trefl pokonał Anwil w trzecim meczu ćwierćfinałowej rywalizacji, gdyż...

Giedrius Gustas: Po prostu twardo walczył przez cały mecz. To było prawdziwie mordercze 45 minut, ale w każdym momencie byliśmy bardzo mocno skoncentrowani, zmotywowani i zmobilizowani i nie odpuszczaliśmy żadnej piłki. Jasne, mieliśmy wiele problemów, ale ogółem uważam, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo.

Filip Dylewicz powiedział, że przy ewentualnej waszej porażce w pierwszym meczu, w drugim o zwycięstwo byłoby bardzo trudno. Czy nie jest zatem tak, że postawiliście wszystko na jedną kartę?

- Nie, nie postawiliśmy niczego na jedną kartę. Po sobotniej porażce nie chcieliśmy komentować naszej sytuacji w jakiś dramatyczny sposób, że jak nie wygramy we wtorek to już na pewno nie wygramy w środę. Jasne, gdyby Anwil dzisiaj wygrał to jutro pewnie grałoby nam się znacznie trudnej, a im o wiele łatwiej, ale nie myśleliśmy o tym. W każdym meczu trzeba dać z siebie 100 procent by później móc spokojnie spojrzeć w lustro.

Od początku spotkania staraliście się zdominować grę, a przede wszystkim nie dopuścić do tego by Anwil uciekł wam na kilka-kilkanaście oczek...

- W tak wyrównanych meczach bardzo ciężko odrabia się straty, gdy rywalowi w jego własnej hali uda się odskoczyć. Dlatego bardzo ważne jest by być skoncentrowanym na każdej kolejnej akcji w ataku, w obronie, w ataku, w obronie i tak przez 40, czy tak jak dzisiaj, przez 45 minut. To prawda jednak z tym, że już od samego początku chcieliśmy grać tak, by Anwil nie mógł rozwinąć skrzydeł. Doświadczyliśmy już tego jak oni są mocni i zdawaliśmy sobie sprawę, że u siebie w hali mogą zagrać jeszcze lepiej.

Co jeszcze założyliście sobie przed tym meczem? Widoczną zmianą było to, że Andrzeja Plutę krył wyższy od niego Marcin Stefański.

- Tak, to był jeden z elementów, którym chcieliśmy zaskoczyć rywala. W dwóch meczach u nas Pluta zdobył prawie 40 punktów (dokładnie 38 - przyp. M.F.), sobotni wygrał niemalże w pojedynkę, więc widzieliśmy, że coś musimy z nim zrobić. W końcu trener uznał, że dobrze będzie gdy najlepszym snajperem Anwilu zajmie się wyższy i silniejszy od niego obrońca. A skoro wygraliśmy, myślę, że to było mądre posunięcie.

Wygraliście pomimo tego, że włocławianie zdominowali grę pod koszem. Jak to możliwe?

- Ale koszykówka nie jest tylko grą wysokich graczy w trumnie. My dzisiaj zagraliśmy bardzo mądrze jako drużyna, myślę, że dobrze dzieliliśmy się piłką, co zresztą potwierdza wynik 16-8 w asystach na naszą korzyść. Ponadto cały czas pracowaliśmy mocno w obronie, staraliśmy się uniemożliwiać proste rzuty gospodarzom, a to że wygrali zbiórki? Cóż, to nie był na pewno idealny mecz w naszym wykonaniu, ale cieszymy się ze zwycięstwa.

Czy to było dla was najcięższe spotkanie w tym sezonie?

- Sądzę, że jutrzejsze może być jeszcze cięższe. A tak poważnie - nie wiem. Graliśmy w tym sezonie wiele ciężkich i wyrównanych meczów, a po za tym bardzo trudno jest porównać spotkania z sezonu zasadniczego z tymi z play-off. Na pewno był to najbardziej męczący pojedynek spośród trzech ćwierćfinałowych.

Słyszałem opinię, że mecz numer trzy, przy wyniku remisowym po dwóch wcześniejszych, zawsze jest kluczowym dla losów rywalizacji. Po nim jedna z drużyn jest już tylko o krok od sukcesu, a druga stoi pod ścianą...

- Nie chcę myśleć w ten sposób. Po prostu prowadzimy teraz 2-1, ale jeśli tylko zdekoncentrujemy się do kolejnego meczu czy kolejnych meczów, to wówczas będzie nasz koniec. Nie ma co zastanawiać się czy ktoś jest już o krok od awansu czy nie jest.

Środowe starcie wygra ta ekipa, który nie tylko będzie lepsza koszykarsko, ale również fizycznie i psychicznie. Jakbyś ocenił swój zespół według tych kryteriów?

- O naszej koszykarskiej sile chyba nie muszę mówić, bo miarą tego są nasze spotkania z całego sezonu. Na pewno natomiast czujemy się bardzo mocni psychicznie. To zwycięstwo dało nam pewien komfort mentalny. Zawsze gra się łatwiej w meczu, jeśli poprzedni zakończył się zwycięstwem. Dlatego jestem spokojny o nasze nastawienie. Na pewno podejdziemy do tego spotkania tak samo, jak do wtorkowego. Zresztą, nie mam również powodów by obawiać się tego czy podołamy pod względem fizycznym. Na pewno damy sobie radę, jest w nas jeszcze wiele energii.

Szykujecie coś innego na środowe spotkanie czy znowu zobaczymy taki sam Trefl jak we wtorek?

- A czy musimy coś zmieniać? Przecież wygraliśmy mecz, a to oznacza, że obecny system funkcjonuje nieźle i nie ma powodu by coś zmieniać. Po sobotniej porażce wyciągnęliśmy wnioski, zanalizowaliśmy nasze błędy i doszliśmy do tego, dlaczego przegraliśmy. Dzisiaj postaraliśmy się by tych pomyłek nie powielić i wygraliśmy. Dlatego nie sądzę by była konieczność zmiany naszej taktyki czy wprowadzania jakichś nowych elementów. Jest dobrze, jak jest teraz.

Jakbyś ocenił swój indywidualny występ?

- Nie chcę tego robić. Wygrywamy i przegrywamy jako zespół, a nie jako jednostki.

Niemniej jednak bez twoich punktów w dogrywce nie byłoby zwycięstwa drużyny...

- Tak, ok, trafiałem rzuty wolne czy jakieś rzuty z gry, ale jeśli ja nie wziąłbym na siebie tego ciężaru, na pewno zrobiłby to ktoś inny. Mamy wyrównany zespół i nie ma sensu wyróżniać mnie tylko dlatego, że zdobyłem ileś tam punktów w dogrywce. Inni koszykarze również wykonali wiele pracy byśmy teraz wspólnie mogli cieszyć się z naszego sukcesu. W takim meczu jak ten liczy się każda wyrwana piłka, każda zbiórka, każda asysta, przechwyt, wymuszenie faulu czy dobra zasłona. Poza tym, nigdy nie słyszałem jeszcze by jeden zawodnik był w stanie wygrać z piątką przeciwników. Zawsze gra się pięciu na pięciu.

Źródło artykułu: