W Starogardzie Gdańskim po kolejnym sezonie emocje powoli zaczynają się studzić. Odczucia kibiców są zgoła odmienne. Jedni uważają, że spodziewali się jednak czegoś więcej, czują pewien niedosyt. Inni z kolei mając na względzie początek sezonu w wykonaniu Polpharmy, uznali piąte miejsce mimo wszystko za sukces. Kto ma rację? Jak to się przyjęło mówić, prawda zawsze leży pośrodku. Pewnie i tak jest w tym przypadku.
Moim zdaniem jednak opinie typu: Polpharma poniosła porażkę po dobrym sezonie 2009/10, absolutnie mijają się z prawdą, a argumenty zwolenników takich poglądów, z reguły łatwo jest podważyć. Nie waham się stwierdzić, że powtórzenie ogromnego sukcesu, jakim było dla klubu zdobycie brązowego medalu, niemalże graniczyło z cudem. Nie oszukujmy się, ale z całym szacunkiem dla starogardzkich kibiców, zespół pokroju Polpharmy nie może równać się z takimi "potęgami" jak Asseco Prokom, Anwil Włocławek czy choćby Turów Zgorzelec (jak na polskie warunki, to rzeczywiście koszykarskie potęgi). Nie mam tutaj zamiaru ujmować potencjału ekipie, którą przez większość sezonu prowadził Zoran Sretenović, jednak drużynie, która raczej mierzy w środek tabeli, trudno jest przebić się do czołówki.
Dlaczego zatem Polpharma rok temu była w stanie powalczyć o medal? Otóż złożyło się na to kilka czynników i wielkim błędem byłoby użycie stwierdzenia, że to raczej przypadek umiejscowił starogardzki team na podium. Pierwszym i chyba najważniejszym czynnikiem okazała się postać trenera. Milija Bogicević dostał w Starogardzie kredyt zaufania. Wykorzystał go perfekcyjnie. Zbudował zespół waleczny, ambitny. Ci gracze na parkiecie bili się o każdą piłkę. Przy odrobinie szczęścia, to zwyczajnie musiało wypalić i rzeczywiście wypaliło.
Wydawało się, że ten sukces może być pewnym punktem zwrotnym w polityce klubu. Mam tutaj na myśli kwestię budowania składu od zera z każdym kolejnym sezonem. Przed rozpoczęciem rozgrywek 2010/11 miałem wrażenie, że coś się w tym względzie zmieni. Niestety chyba nie jest dane starogardzkim kibicom utożsamianie się z zawodnikami. Bez dwóch zdań w kwestii budowy zespołu działacze Polpharmy wykazują się konsekwencją. Tym razem znaczenie tego słowa ma jednak negatywne zabarwienie.
Nie można jednak zapominać o profesjonalizmie, jakim wykazuje się zarząd Polpharmy. Wielu zawodników zgodnie twierdzi, że klub jest świetnie prowadzony. Nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek zaległościach czy długach. Jednak nawet takie zespoły jak Polonia Warszawa, czy też AZS Koszalin, nie ujmując rzecz jasna tym drużynom potencjału, potrafiły udanie powalczyć o kilku zawodników z poprzedniego składu.
Nie ma wątpliwości co do tego, że w koszykówce wcale nie są najważniejsze pieniądze, o czym niejednokrotnie już zdołaliśmy się przekonać. Aby jednak myśleć o sukcesach, mając do dyspozycji ograniczony budżet, trzeba skrupulatnego planu, nie można pozwolić sobie na błędy. Przed sezonem Polpharma popełniła takie błędy, a mimo tego i tak wywalczyła Puchar Polski. Tutaj kluczową rolę odegrała reakcja prezesa Romana Olszewskiego, który szybko zdecydował się podziękować za współpracę trenerowi Pawłowi Turkiewiczowi. Farmaceuci mieli też trochę szczęścia, ale ono przecież też jest potrzebne w tym sporcie.
Czy Polpharma jednak nie wykorzystała już limitu tego szczęścia? Udało się raz, udało się i drugi raz. Brązowy medal, potem Puchar Polski. Jednak jeżeli kolejny raz działacze Polpharmy nie zdołają zatrzymać przynajmniej trzonu drużyny, może się okazać, że tego szczęścia w końcu zabraknie. Zamiast walki o czołowe lokaty, kibice oglądać będą swoich ulubieńców bijących się gdzieś w środku tabeli, przy i tak dosyć optymistycznym scenariuszu.
Podzielę się jeszcze kilkoma spostrzeżeniami dotyczącymi jednak już tylko i wyłącznie sezonu pod wodzą trenera Sretenovicia. Od początku, kiedy pojawił się on w Starogardzie, można było zauważyć, że to rzeczywiście dobry fachowiec, który powinien bez trudu wyprowadzić Polpharmę z dołka. Tak w istocie się stało. Sretenović wykonał kawał dobrej roboty. Moim zdaniem jednak nie ustrzegł się też kilku błędów i pewnie gdyby starogardzka drużyna przeszła choćby pierwszą rundę play off, nikt by mu tego nie wytykał. Ciężko było mi zrozumieć przede wszystkim sposób, w jaki rotował składem trener Sretenović. Co prawda terminarz PLK nie jest tak napięty, jak choćby rozgrywki NBA, jednak mając do dyspozycji 11 graczy, którzy powinni poradzić sobie w warunkach meczowych, trudno pojąć, dlaczego szkoleniowiec ten wykorzystywał w rotacji 8 zawodników. Naprawdę z bólem patrzyłem na ławkę Polpharmy, widząc na niej wiecznie przykutych do krzesełek takich graczy jak Marcin Dutkiewicz czy też Karol Szpyrka. Nie mam wątpliwości, że drzemie w nich ogromny potencjał. Polpharma na pewno nie dała im się rozwinąć. Podobnie wyglądała kwestia Adama Metelskiego, który grał co prawda trochę więcej, ale i tak według mnie stanowczo za mało, mając na względzie problemy starogardzian pod koszem.
Nie będę jednak rozpisywał się na temat pracy i ewentualnych błędów trenera Sretenovicia, choć kilka dało się jeszcze zauważyć (np. brak nominalnego zmiennika dla Roberta Skibniewskiego i aż strach pomyśleć, co by było, gdyby "Skiba" doznał kontuzji wcześniej, niż w ostatnim spotkaniu dla Polpharmy w tym sezonie). Nie to jest jednak moim celem. Generalnie bowiem postać tego szkoleniowca oceniam pozytywnie i bez wątpienia już na starcie Polpharma zyskałaby przewagę, gdyby udało się jej go zatrzymać.
Nie od dziś wiadomo, że każda drużyna ma swoje fundamenty. Gdyby Polpharmie udało się je w jakimś stopniu zachować, kolejne sukcesy wydają się być kwestią czasu. Dla mnie fundamenty w tym roku w starogardzkim teamie stanowili tacy gracze jak: Robert Skibniewski, Kamil Chanas, Uros Mirković, przymykając już oko na jego zmienną dyspozycję oraz Michael Hicks. Amerykanin znalazł się w tym doborowym gronie dlatego, że był dobrym duchem drużyny, wielkim showmanem, kochanym przez publiczność. To właśnie o tych graczy działacze starogardzkiego teamu powinni stoczyć bój, jeśli chcą myśleć o kolejnych sukcesach. Tak jak już wcześniej wspomniałem - kluby takie jak Polpharma, jeśli marzą o wielkich wyczynach, nie mogą pozwalać sobie na błędy. Wszystko musi pracować jak w zegarku, każde trybiki muszą się zazębiać. Tylko ciężka praca całego zespołu może przynieść efekt, bo jak ktoś kiedyś już słusznie zauważył - "do sukcesu nie ma żadnej windy. Trzeba iść po schodach".