Mam pęknięte serce, bo byliśmy tylko o krok - wywiad z Chrisem Burgessem, środkowym Zastalu Zielona Góra

Trzeci najlepszy zbierający ligi, drugi blokujący, a także drugi w rankingu evaluation oraz trzeci strzelec swojego zespołu. Sezon dla Chrisa Burgessa od samego początku układał się znakomicie, ale jak się okazało - miłe złego początku. Ostatecznie Zastal Zielona Góra rzutem na taśmę przegrał miejsce w play-off, a Amerykanin odniósł kontuzję, która wykluczyła go z meczów w play-out. W wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl Burgess ponownie przeżywa emocje związane z tamtymi wydarzeniami.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Nadal jesteś w Zielonej Górze. Śledzisz zatem rozgrywki play-off Tauron Basket Ligi?

Chris Burgess: Tak, odkąd doznałem kontuzji w ostatnim meczu sezonu zasadniczego śledzę to, jak toczy się walka w play-off, a także oglądałem wszystkie trzy mecze mojego zespołu w play-out.

I jakie wrażenia po meczach ćwierćfinałowych?

- Kilka wrażeń rzeczywiście mam. Po pierwsze jestem pod wielkim wrażeniem gry Trefla, który w kapitalnym stylu pokonał Anwil Włocławek. W tym zespole jest przynajmniej kilku zawodników będących w stanie zdobywać więcej niż 10 punktów w każdym meczu, podczas gdy Filip Dylewicz gra obecnie najlepszy basket w całym sezonie. Mimo wszystko uważam jednak, że to Asseco Prokom nadal jest głównym faworytem do mistrzostwa i najlepszą drużyną w Polsce. Jednakże tylko wtedy, gdy ich wszyscy koszykarze grają razem i dają się prowadzić dwójce liderów: Danielowi Ewingowi i Ratko Vardzie. Mimo to w półfinale będzie im bardzo ciężko, bo Energa Czarni to ekipa, która nie boi się nikogo. Nie wiem zatem jak zakończy się rywalizacja w tej parze, ale sądzę, że słupszczanie będą walczyć długo... Mam wrażenie jednak, że wszystkie cztery zespoły, razem z niewspomnianym przeze mnie PGE Turowem, są naprawdę mocne i wyprzedzają w tym sezonie resztę ligi, dlatego grają w półfinałach. Jednocześnie chciałbym by sukces odnieśli gracze z Sopotu, bo grają razem jako zespół przez całe 40 minut w każdym meczu i nikt nie koncentruję się na swoich statystykach, ale na dobru drużyny.

Nie żałujesz, że inni zawodnicy rywalizują o medale a ty siedzisz przed telewizorem i nie robisz nic, poza leczeniem kontuzji?

- To jest zdecydowanie bardzo niekomfortowa sytuacja nie móc grać w play-off. Rzeczywiście mogę oglądać mecze tylko w telewizji i zazdrościć innym uczestniczenia w tym, co w koszykówce najlepsze. Play-off było celem Zastalu od samego początku sezonu, podczas którego pokonaliśmy przynajmniej raz wszystkie zespoły pierwszej ósemki poza Turowem i Polpharmą. Dlatego oglądam mecze i jestem zazdrosny, najnormalniej zazdrosny, widząc jaki koszykarze Asseco, Energi, Trefla i Turowa grają z wielkim zaangażowaniem i poświęceniem. Play-off to kwintesencja koszykówki i cały sezon pracujesz na to, by pod koniec być w formie. Mam pęknięte serce, że nie mogę w tym wszystkim uczestniczyć, mając jednocześnie świadomość, że byliśmy tylko o krok, o jedną wygraną, od realizacji naszego celu.

Wspominasz zatem jeszcze ten ostatni mecz sezonu zasadniczego przeciwko Polpharmie Starogard Gdański. Pożegnaliście się z marzeniami o play-off po przegranej 85:91.

- Tak, wspominam i to nawet często. Pamiętam, że fani już przed meczem bardzo głośno nas wspierali, dlatego i ja chciałem zagrać z wielką energią. Każdą piłkę, którą otrzymałem pod koszem chciałem skończyć wsadem. Tak samo zresztą było w tej akcji, kiedy dostałem podanie w kontrze, z impetem władowałem ją do kosza, a następnie źle postawiłem stopę przy spadaniu. Już wtedy czułem, że ból w kolanie nie jest normalny. Niestety złamałem kość i musiałem zejść z parkietu już po kilkunastu minutach. Dopingowałem swoich kolegów z ławki i widziałem, że starali się bardzo mocno, ale niestety Polpharma nie dała sobie wyrwać zwycięstwa.

Wróćmy jeszcze do momentu tuż przed meczem. Byłeś pewien wygranej?

- Pamiętam, że byłem bardzo podekscytowany tym meczem. Pamiętam, że gdy spojrzałem na Waltera (Hodge’a - przyp. M.F.), zobaczyłem w jego oczach taką zawziętość... One mówiły wyraźnie: chłopaki, tego meczu nie przegramy. Muszę przyznać, że ja także byłem pewny naszego zwycięstwa. Jednocześnie byłem jednak wściekły i pełen energii. Dwa dni przed meczem bowiem, na treningu, trener Jankowski zawołał mnie i powiedział, że nie zacznę spotkania w pierwszej piątce. To wkurzyło mnie strasznie, ale od razu zacząłem myśleć o tym, jak wykorzystać moją złość przeciwko graczom Polpharmy. W USA starterzy zaczynają każdy mecz dopóki nie stracą miejsca w składzie na rzecz kogoś, kto bez dwóch zdań gra lepiej od nich. Nie sądzę by w tamtym czasie był w zespole ktokolwiek, kto grałby lepiej ode mnie jako silny skrzydłowy czy center. Dlatego chciałem pokazać wszystkim, a zwłaszcza trenerowi, że w dalszym ciągu zasługuję na grę jako starter. Przyznam szczerze, że decyzja szkoleniowca, jakkolwiek ją szanuję, bardzo mnie dotknęła. Cały sezon dawałem z siebie wszystko, cały sezon zasuwałem tak mocno, jak tylko byłem w stanie a w ostatnim meczu straciłem miejsce w pierwszej piątce.

To dlatego zaraz po wyjściu na parkiet wygłodniały rzuciłeś się do gry...

- Tak, wyszedłem na parkiet z wielką energią. Za każdym razem atakowałem obręcz, wrzeszczałem z emocji i gdy tylko miałem piłkę w rękach, próbowałem kończyć akcję trafieniem. Głęboko wierzę, że decyzja trenera Jankowskiego była podyktowana właśnie tym, by uwolnić te moje emocje i agresję. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz doskonale wiem, że było to celowe i miało swój sens. Wyszedłem do gry wypoczęty podczas gdy rywale byli już nieco zmęczeni i byłem gotowy do tego, by dominować pod koszem. Niestety później kontuzja pokrzyżowała mi szyki...

Pamiętasz naszą rozmowę po meczu Zastalu z Anwilem we Włocławku? Mówiłeś mi wtedy, że imponuje ci styl gry Polpharmy. Nie sądzisz, że to wielka ironia losu, że odpadliście z gry o play-off akurat po meczu z tym zespołem?

- Tak, pamiętam. W tamtym momencie, po meczu z Anwilem, Polpharma rzeczywiście była topową drużyną w Polsce i wszystko wskazywało na to, że zakończą sezon zasadniczy na wysokiej pozycji. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że oni za chwilę przegrają pięć meczów z rzędu i zaczną borykać się z problemami tak, jak zresztą i my. To wszystko jednak potwierdziło moją hipotezę, o której wówczas mówiłem, że liga jest tak wyrównana, że każdy może wygrać z każdym i by utrzymać się na topie, cały czas musisz bardzo ciężko trenować i mieć pozytywne nastawienie. Dlatego przed meczem nie rozmyślałem o Polpharmie jako o mocnym zespole, ale jako o drużynie, która ma problemy tak samo jak my i którą można pokonać.

Słyszałem opinię, że pod koniec sezonu zasadniczego mentalnie byłeś już w Stanach Zjednoczonych i nie koncentrowałeś się zbytnio na kluczowych meczach, co oczywiście jest w kontrze z tym, o czym zdążyliśmy już porozmawiać. Możesz to skomentować by rozwiać wątpliwości?

- Nie zgadzam się z tymi opiniami w 100 procentach. Ci, którzy myślą w ten sposób i głoszą takie opinie patrzą tylko na moje osiągnięcia statystyczne i zwracają uwagę na fakt, że pod koniec rundy zasadniczej zarówno punkty, jak i zbiórki nieco się pogorszyły. A jeśli tak naprawdę chcemy już trzymać się tylko statystyk, to proszę zwrócić uwagę na fakt, że moja średnia minut w ostatnich meczach spadła z 35 do 22, dlatego też nie miałem żadnych szans by kontynuować tak efektywną grę w ataku, jak wcześniej. Było to spowodowane tym, że do zdrowia powrócił Tomasz Kęsicki a swoje dokładał także mój brat, David. A jeśli już dalej chcemy szukać przyczyn mojej mniej skutecznej gry, to przecież na kilka tygodni przed play-off dołączył do nas świetny strzelec, James Maye. Klub podpisał z nim kontrakt by pomógł nam w ataku i tak też się stało. Jednocześnie ja stałem się ofensywną opcją numer trzy po Jamesie i Walterze.

Miałeś problemy z tym, by przyzwyczaić się do nowego stylu gry?

- Tak, trochę miałem. Statystyki, choć nie pokazują wszystkiego, mówią jednak sporo. Gdy grałem około 35 minut w meczach, notowałem double-double w postaci 16 punktów i 11 zbiórek, zaś gdy moja ilość minut spadła do 22, moje średnie spadły do około dziewięciu oczek i zbiórek. Kiedy Tomasz Herkt został zwolniony czułem się bardzo źle, bo jako lider zespołu miałem poczucie, że go zawiodłem. Wszyscy spisywaliśmy się słabiej i choć to my, koszykarze, przegrywaliśmy mecze, to trener był tym, którego zwolnili. Dlatego cała ta sytuacja była dla mnie trudna, gdyż wiele zawdzięczam trenerowi Herktowi. Powiem szczerze - nie chciałem by odchodził i do tej pory uważam, że to błąd. Mimo wszystko jednak w ogóle nie myślałem o powrocie do USA. Po co miałbym to robić? Po to by nie grać w najważniejszych meczach sezonu, zarobić mniej pieniędzy, narobić sobie kłopotów i grać amatorsko z moimi kolegami? Bez sensu...

Wspomniany mecz z Polpharmą był jednocześnie twoim ostatnim a barwach Zastalu w tym sezonie ze względu na kontuzję. Jak czułeś się z tym, że gdy twoi koledzy walczyli o utrzymanie w play-out, musiałeś siedzieć na ławce rezerwowych?

- Nie martwiłem się zbytnio, gdyż wiedziałem, że z pewnością sobie poradzą. Wśród czterech zespołów, które nie zakwalifikowały się do play-off, my byliśmy zdecydowanie najsilniejszą ekipą. Z Davidem oraz Tomkiem na pozycji centra, zostawiłem Zastal w dobrych rękach.

A jak twoja noga obecnie? Przechodzisz jakąś specjalistyczną rehabilitację? Kiedy wrócisz do treningów?

- Moje kolano ma się coraz lepiej. Tak, przechodzę specjalistyczną terapię rehabilitacyjną w Aldemedzie w Zielonej Górze, pracując nad tym by kontuzjowana noga nabrała sprężystości i mocy. Ale najważniejszą sprawą jest teraz to, by pozwolić mojej złamanej kości zrosnąć się. Myślę, że potrzebuję jeszcze około od czterech do pięciu tygodni zanim ponownie będę mógł wrócić do treningów. W następnym tygodniu natomiast wracam do domu do Utah i wówczas skontaktuję się z moim osobistym trenerem koszykarskim by uzgodnić plan przygotowań do nowego sezonu.

Ostatnio kontrakt z Zastalem Zielona Góra przedłużył Walter Hodge. Czujesz presję by zrobić to samo?

- Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że bardzo cieszę się razem z Walterem i jego rodziną, że znalazł klub na nowy sezon. Myślę, że on zrobił naprawdę wszystko i zasłużył na ten kontrakt. Ja jednak nie czuję presji by zrobić to samo co on. Przede mną mój dziesiąty sezon w profesjonalnej karierze i na pewno dokonam dobrego wyboru.

A czy Walter rozmawiał z tobą na temat tego byś przedłużył kontrakt z Zastalem?

- Nie. Tak naprawdę Walter był przez ostatni czas bardzo tajemniczy i nie mówił nam nic konkretnego w kontekście tego, że może przedłużyć umowę z klubem. Tym samym również i my nie rozmawialiśmy na temat mojego ponownego podpisania umowy z Zastalem.

A czy dochodzą w ogóle do ciebie jakieś sygnały, że klub chciałby byś grał w Zastalu w kolejnym sezonie?

- Rozmawiam z menedżerem Zastalu niemalże codziennie i on nieustannie pyta mnie czy nie chciałbym pozostać w Zielonej Górze na sezon 2011/2012. Aczkolwiek oficjalnie jeszcze nie doszło do żadnych rozmów. Ja oczywiście nie zamierzam kończyć kariery i gdzieś na pewno zakotwiczę, ale gdzie? Nie mam pojęcia. Jeszcze za wcześnie bym mógł cokolwiek powiedzieć, ale mam nadzieję, że moja kariera nadal będzie dawać mi tyle radości, co do tej pory.

Spinając naszą rozmowę klamrą i wracając do meczów o stawkę w play-off. Kto według Chrisa Burgessa zostanie mistrzem Polski i dlaczego?

- Mimo wszystko jednak Asseco Prokom Gdynia, który w finale zmierzy się z innym trójmiejskim zespołem, Treflem Sopot. Gdynianie naprawdę mają wielki zespół i jeśli tylko będą chcieli grać w koszykówkę razem, rywalom będzie bardzo ciężko ich pobić.

Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej na temat Chrisa Burgessa, możecie odwiedzić jego oficjalną stronę pod adresem www.chrisburgess34.com.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×