W grudniu Igor Griszczuk przestał pełnić obowiązki pierwszego trenera Anwilu Włocławek. Formalnie, bo klub wystosował tylko oświadczenie mówiące o tym, że szkoleniowiec zostaje urlopowany na czas nieokreślony. Na jego miejsce sprowadzono bardziej doświadczonego Emira Mutapcicia, a wszystko za sprawą siedmiu porażek w 12 meczach (łącznie ze spotkaniami w Pucharze Europy).
Od tamtego momentu minęło już pół roku, ale cała sprawa zatacza koło. Legenda włocławskiego basketu dochodzi bowiem swojej sprawiedliwości przed sądem, a walczy o niebagatelną kwotę - ponad 184 tysiące złotych. Tyle Griszczuk zarobiłby jeszcze, gdyby wypełnił kontrakt będąc trenerem Anwilu do końca rozgrywek.
Białorusin z polskim paszportem uważa, że klub podjął zbyt pochopną decyzję o jego urlopowaniu. - Gdy odchodziłem, klub zajmował trzecią pozycję w lidze. Sytuacja nie była tragiczna i myślę, że za miesiąc gralibyśmy o wiele lepiej - mówił trener podczas rozprawy sądowej. Zdecydowanie inne zdanie ma Zbigniew Polatowski, prezes Anwilu. - Zwolniliśmy go, bo gra drużyny od początku sezonu była kiepska, siermiężna, beznadziejna i nie było perspektyw na poprawę. Trener nie proponował żadnych zmian. A co do tej trzeciej lokaty - to było złudne, gdyż inne drużyny rozegrały mniej meczów. Jeśli liczyć procent wygranych, byliśmy na siódmym miejscu - zauważa włodarz klubu.
Igor Griszczuk zakończył zawodniczą karierę w 2002 roku, po jedenastoletniej przygodzie z Anwilem Włocławek. To właśnie wtedy rozegrano pożegnalny mecz koszykarza, jego koszulka, wzorem NBA, powędrowała pod kopułę Hali Mistrzów, a numer zastrzeżono. Kolejny sezon Griszczuk zaczął jako asystent Andreja Urlepa i po kilku miesiącach pracy mógł cieszyć się ze złotego medalu.
W 2005 roku odszedł do Energi Czarnych Słupsk, gdzie, już jako pierwszy trener, wywalczył brązowy krążek, lecz trzy lata później został zwolniony. Akurat wówczas Anwil miał problemy ze szkoleniowcem, więc Griszczuka powitano z otwartymi rękoma. Miał być lekiem na całe zło i magnesem przyciągającym kibiców na trybuny. I tak też było - w swoim pierwszym sezonie we Włocławku wywalczył brązowy medal, a rok później srebrny. Kibice po cichu zaczynali liczyć, że może w obecnym sezonie uda się wspiąć jeszcze wyżej, ale rzeczywistość okazała się brutalna...