To jest wyzwanie - wywiad z Ronaldem Moore'm, nowym rozgrywającym PGE Turowa Zgorzelec

Wyjątkowo trudne zadanie czeka na Ronalda Moore’a. Nowy rozgrywający PGE Turowa Zgorzelec w przyszłym sezonie będzie musiał zmierzyć się nie tylko ze swoimi przeciwnikami w innych zespołach, ale również z pamięcią kibiców o Torey’u Thomasie. - Będzie mi ciężko sprawić, by kibice zapomnieli o nim, ale mam nadzieję, że mi się uda. Wierzę, że jestem w stanie doprowadzić Turów do wielu sukcesów w nadchodzącym sezonie - mówi Amerykanin w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Szukając czegoś na pana temat w Internecie, znalazłem taką informację: "prawdziwy rozgrywający, który ma świetny przegląd pola, a dodatkowo jest w stanie grać jako lider. Kluczowy gracz zespołu, mający pasję i wielkie umiejętności". Jak to się więc stało, że koszykarz taką cenzurką nie gra w NBA?

Ronald Moore: Sam chciałbym wiedzieć dlaczego... Może z powodu mojego wzrostu (Amerykanin mierzy dokładnie 183 cm - przyp. M.F.)? Kilka razy dochodziły do mnie głosy, ze mógłbym grać w zdecydowanie lepszych ligach, gdybym był nieco wyższy. Nie wiem ile w tym prawdy, ale faktem jest, że sporo ludzi nie docenia mnie właśnie ze względu na mój wzrost. Niemniej jednak ja traktuje to jako swego rodzaju motywację, która pewnego dnia ma mnie doprowadzić właśnie do NBA. To jest nadal mój cel.

Zamiast NBA, w ostatnim sezonie grał pan w lidze słowackiej w zespole BK SPU Nitra. Jak pan wspomina tamten sezon?

- Bardzo dobrze. Proszę pamiętać, że to były moje pierwsze rozgrywki w karierze w Europie i sam nie wiedziałem, czego mam się po tym okresie spodziewać. Ogólnie gra na Słowacji okazała się sporym przeżyciem i dobrą lekcją europejskiego basketu. Zebrane doświadczenie na pewno przyda mi się w przyszłych latach.

Pomimo tego, że całe rozgrywki to wy nadawaliście ton grze, ostatecznie zdobyliście tylko srebrny medal. Dlaczego?

- Czasami jest tak, że jednak ekipa prowadzi cały sezon, a spadek formy, który w pewnym momencie musi po prostu przyjść, nadchodzi w najgorszej chwili. To jedno wytłumaczenie, a drugie może być takie, że trener ekipy z Levice (Ivan Stanisak - przyp. M.F.) wykonał kawał porządnej roboty rozpracowując nas i nastawiając swój zespół tak, aby nam grało się jak najtrudniej. Przecież mecz numer pięć finału, ten decydujący, rozgrywany był w naszej hali, a mimo to przegraliśmy. To w dużej mierze zasługa tego trenera.

Nitra przegrała w finale, ale do pana nikt nie mógł mieć pretensji. W wielkim finale pańskie średnie wzrosły do poziomu 20 punktów i 7 asyst - tak wysokie nie były w żadnej z wcześniejszych faz sezonu...

- A ja i tak myślę, że dałoby się zrobić o wiele więcej, niż to co wtedy zagrałem. Poza tym statystyki są dla kibiców i dziennikarzy, a nie dla nas. Ja nigdy nie jestem usatysfakcjonowany tym, co zrobiłem, bo uważam, że tylko takie podejście pomaga dążyć do perfekcji. Gdybym uznał, że coś zrobiłem już dobrze, czy bardzo dobrze, wówczas nie mógłbym zrobić kolejnego kroku naprzód.

Przed ligą słowacką, grał pan w NCAA w zespole z uczelni Siena. Co pan może powiedzieć o tych dwóch szkołach koszykówki: naszej, europejskiej i tej ze Stanów Zjednoczonych. Widzi pan jakieś podobieństwa czy różnice?

- W USA gra się przede wszystkim bardzo, ale to bardzo szybko. Tam nikt nie patrzy na zegar kończący akcję, gdyż większość z nich i tak trwa zdecydowanie krócej, niż jest na to przeznaczony czas. Wydaje mi się natomiast, że basket europejski jest bardziej fizyczny. Nie chodzi mi to, że w NCAA nie gra się twardo, ale ja dopiero w Europie przekonałem się, co to mocna gra w defensywie.

Było panu ciężko przestawić się na grę w Europie?

- Na samą grę czy na życie w innym kraju? Bo jeśli chodzi o to drugie, to było mi dość ciężko. Wiesz, nowa kultura, nieznani ludzie, nowy język. Wszystko było dla mnie nowe, a w dodatku to był mój pierwszy sezon poza USA.

A jeśli chodzi o sprawy czysto koszykarskie?

- W tym przypadku nie było większych kłopotów. Bardzo pomogli mi ludzie z zespołu, kierownictwo, zwykli pracownicy, moi koledzy oraz fani. Dzięki nim adaptowałem się w nowym środowisku bardzo szybko.

Pytam, gdyż w nadchodzącym sezonie czeka pana kolejne wyzwanie - gra w lidze polskiej w barwach PGE Turowa Zgorzelec. Jakie jest pańskie nastawienie przed zbliżającymi się rozgrywkami?

- Jestem podekscytowany faktem, że zagram w Polsce. Będąc na Słowacji, często słyszałem o waszej lidze wiele dobrego. Kiedy pojawiła się oferta z Turowa, praktycznie nie zastanawiałem się zbyt długo. Dowiedziałem się wiele pozytywnych informacji na temat organizacji klubu, jego historii, jakości drużyny i jestem szczęśliwy, że będę elementem tego wszystkiego. Mam nadzieję, że czeka mnie bardzo dobry sezon.

Jak wyglądały negocjacje z Turowem?

- Na początku wszystko załatwiał za mnie oczywiście mój agent. To on kontaktował się z Turowem, a gdy zgorzelczanie wykazali inicjatywę, wówczas wszystko nabrało tempa. Mój agent rozmawiał z klubem na temat warunków formalnych mojego kontraktu, a ja odbyłem bardzo miłą pogawędkę z trenerem (Jackiem Winnickim - przyp. M.F.). Wydał mi się bardzo miłym i konkretnym facetem z wizją i tak naprawdę jego nastawienie przekonało mnie, że warto postawić na Turów.

A co z innymi ofertami? Z polskich zespołów kontaktował się z panem tylko Turów?

- Tak, nie było zainteresowania ze strony żadnego innego zespołu. Nie słyszałem też nic by jakikolwiek klub z innego kraju interesował się mną równie mocno, co Turów.

A co z dotychczasowym pracodawcą, BK SPU Nitra?

- Wiem tylko tyle, że nie wykazali żadnego zainteresowania by przedłużyć ze mną kontrakt. Dlaczego tak się stało, to już pytanie nie do mnie...

W Zgorzelcu będzie musiał pan skonfrontować swoje umiejętności z pamięcią kibiców o Torey’u Thomasie, jednym z najlepszych rozgrywających w historii zespołu i zarazem MVP poprzedniego sezonu Tauron Basket Ligi...

- Wiem, że Torey był wyjątkowym koszykarzem w Turowie. Dowiedziałem się już jak wielki wpływ miał na grę zespołu i jak skutecznie radził sobie w polskiej lidze. Dlatego zdaję sobie sprawę, że będzie mi bardzo ciężko sprawić, by kibice zapomnieli o nim, ale mam nadzieję, że mi się uda. To jest prawdziwe wyzwanie, ale ja jestem pewnym siebie człowiekiem i głęboko wierzę, że jestem w stanie doprowadzić Turów do wielu sukcesów w nadchodzącym sezonie. Czy będę lepszy od Torey’a i w jakim kontekście, tego jednak nie wiem.

Rozmawiałem z Thomasem na pana temat. Mówił o panu w samych superlatywach - m.in. to, że Turów pozyskał bardzo solidnego koszykarza...

- To tylko pokazuje, że Torey jest nie tylko profesjonalistą na parkiecie, ale także poza nim. To bardzo fajne uczucie usłyszeć o sobie ciepłe słowa z ust innego koszykarza.

Rozmawiałem także z J.J. Montgomery’m, obecnym graczem AZS Koszalin, a jednocześnie pana kolegą z ekipy BK Nitra. Gdy poprosiłem o komentarz na temat pana transferu do PGE Turowa, Montgomery powiedział, cytuję: "Turów ma dużo szczęścia, że Ron będzie kreował ich ofensywą. On sprawia, że inni zawodnicy grają lepiej. W żadnym wypadku nie jestem typem samoluba, zaś do każdego meczu podchodzi skoncentrowany w stu procentach". Jak pan to skomentuje?

- To świetnie słyszeć takie słowa od kolegi, z którym grało się razem w zespole przez kilka miesięcy. Z J.J. rozumieliśmy się bardzo dobrze zarówno na parkiecie, jak i poza nim i bardzo się cieszę, ze spotkamy się także w Polsce. Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta o niego, bez wahania wypowiem się podobnie.

Czego oczekuje pan po sezonie spędzonym w Polsce? Że nauczy się pan czegoś nowego? Zbierze doświadczenie? Zrobi postęp, wywalczy medal czy jeszcze coś innego?

- Myślę, że ostatni sezon spędzony na Słowacji był dla mnie bardzo dobrą lekcją. Wiele się nauczyłem, zebrałem cenne doświadczenie, ograłem się w Europie i w dodatku wywalczyłem srebrny medal. Mam nadzieję, że wszystkie te czynniki pomogą mi zagrać wyjątkowo dobry sezon, a moje indywidualne występy przełożą się na sukcesy zespołu. Niczego innego nie potrzebuję.

A czego oczekuje od pana trener Winnicki? Będzie pan zawodnikiem pierwszej piątki?

- Trener oczekuje ode mnie przede wszystkim harówki w obronie i skuteczności w ataku. Już podczas naszej pierwszej rozmowy szkoleniowiec powiedział mi, że chce bym był liderem. Oczywiście dodał zaraz, że nie jest mi w stanie nic zagwarantować i wszystko będę musiał wywalczyć sobie podczas treningów i meczów. Ale że ja jestem nastawiony na ciężką pracę, to wszystko wskazuje na to, że będę starterem.

Proszę niech pan dokończy zdanie. Ze mną w składzie Turów będzie lepszy bo...

- ...do każdego meczu podejdę profesjonalnie. W każdym spotkaniu dam z siebie wszystko i już teraz mogę obiecać, że swoją postawą sprawię, że moim kolegom będzie grało się łatwiej i razem będziemy odnosić sukces za sukcesem.

Komentarze (0)