Michał Fałkowski: W pierwszym swoim wywiadzie, dla oficjalnej strony klubu, stwierdził pan, że z nowym klubem zamierza odnieść sukces. Proszę zatem sprecyzować, czym będzie sukces w sezonie 2011/2012 dla Marshalla Moses’a?
Marshall Moses: Sukces to słowo, które zawiera w sobie kilka innych, na przykład ciężką pracę, wysiłek, serce do gry... Tym samym dla każdego sukces może być czymś innym. Ja przez sukces sportowy rozumiem wygrywanie meczów. A żeby to osiągnąć potrzebny jest jeszcze inny element - braterstwo zespołu. Ja i moi koledzy z drużyny musimy stanowić jedność, musimy być jak bracia i ciężko pracować, najmocniej jak tylko się da, by wygrać mistrzostwo.
Braterstwo zespołu - to bardzo interesujące. Jeśli drużyna ma być jak bracia, musi się dobrze poznać. Co już pan wie na temat swojego nowego zespołu, na temat zawodników?
- Póki co, niewiele, jedynie tyle ile udało mi się znaleźć w Internecie. Wiem, że kilka lat temu Anwil wygrał mistrzostwo kraju (dokładnie osiem lat temu - przyp. M.F.), a zarówno wcześniej, jak i później wielokrotnie stawał jeszcze na podium, zdobywając medale z innego kruszcu. Generalnie wiem, że Anwil to po prostu czołówka ligi polskiej.
Jaka była pana pierwsza reakcja, gdy agent przedstawił konkretną ofertę z Polski - gdzie w ogóle jest ta Polska?
- Nie, aż tak źle nie było (śmiech). Aczkolwiek przyznam szczerze, że pomyślałem sobie, że u was musi być naprawdę zimno.
A jak układały się negocjacje z Anwilem Włocławek? Szybko doszliście do porozumienia?
- Nie chciałbym się wypowiadać na ten temat. Mam roczny kontrakt z Anwilem i to jest w tej chwili najważniejsze.
Niech pan w takim razie powie jednym zdaniem - dlaczego wybrał pan akurat ofertę z Włocławka. Wiem, że miał pan również inne propozycje z Europy.
- Po prostu Anwil Włocławek to bardzo dobry klub w bardzo dobrej lidze w Europie. I z tego co się dowiedziałem, dobre miejsce do rozpoczęcia profesjonalnej kariery.
Rozmawiał pan z trenerem Emirem Mutapciciem na temat roli w drużynie? W ostatnich latach był pan graczem pierwszej piątki zespołu Oklahoma State Cowboys. W Anwilu będzie tak samo?
- Póki co nie rozmawialiśmy o żadnych szczegółach. Oczywiście trener powiedział mi, że zna moje ambicje i że jeśli tylko będę ciężko trenował, to na pewno zostanie to dostrzeżone. Z drugiej jednak strony wiadome jest, że każdy koszykarz planuje być w zespole graczem pierwszej piątki, bo to jest w pewnym sensie nobilitacja. Ja byłem starterem przez praktycznie całe moje życie, ale to było w NCAA. Profesjonalny basket charakteryzuje się jednak tym, że trzeba się dostosować. W Anwilu chcę być po prostu ważnym elementem całej układanki. Z naciskiem na "ważnym"!
Wspomniał pan o swojej przygodzie z NCAA. Niech pan powie coś więcej o występach w koszulce Oklahoma State...
- To był jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Nie wiem czy najlepszy, najszczęśliwszy, ale na pewno bardzo ważny. Każdy chłopak, który dostaje się na uniwersytet a lubi koszykówkę, marzy o tym by znaleźć się w tym gronie wybrańców mogących rywalizować na parkietach NCAA. Ja byłem w tym grupce, grałem na najwyższym poziomie akademickim, rywalizowałem w dobrym zespole w silnej konferencji i do tego grałem jeszcze w pierwszej piątce, będąc podstawową opcją swojej ekipy! Czego mogłem chcieć więcej? Notowałem dobre średnie, rzucałem dużo punktów, ale w sumie nie chodziło o to... Bardziej cieszyłem się z tego, że byłem tym gościem, na którym mogła polegać moja drużyna gdy przychodziło rozgrywać kluczowe momenty spotkań. Kochałem to! Chciałbym by we Włocławku było podobnie...
Słyszałem, że w Stanach Zjednoczonych miał pan pseudonim "Mr. Double-Double", na który w pełni zasłużył. Mamy tak mówić na pana w Polsce?
- Tak, to prawda, że grając w NCAA nosiłem takie przezwisko. Wzięło się to z tego, że w każdym sezonie miałem przynajmniej kilka czy nawet kilkanaście meczów, w których obok kilkunastu punktów dodawałem także ponad dziesięć zbiórek. Oczywiście nie ja sam wybrałem ten pseudonim, tylko dziennikarze. Myślę, że polscy żurnaliści również mogą nazywać mnie w ten sposób.
Grając w Oklahoma State Cowboys, miał pan okazję rywalizować przeciwko Blake’owi Griffinowi, obecnej gwieździe najmłodszego pokolenia w NBA. Jak pan wspomina tamte mecze?
- On jest niesamowity! Pamiętam go z czasów zanim jeszcze stał się gwiazdą Los Angeles Clippers i zawodnikiem na miarę Meczu Gwiazd NBA. Wówczas mówiłem wszystkim, że jeśli w dalszym ciągu będzie utrzymywał dobrą formę fizyczną i będą omijały go kontuzje, za kilkanaście lat znajdzie się TOP 50 najlepszych koszykarzy w historii tej dyscypliny. Znamy się z Blake’iem prywatnie i jeszcze w czasie, gdy rywalizowaliśmy w NCAA, on wypowiadał się o mnie z szacunkiem. Dlatego więc gdy ktoś pyta się mnie o niego, zawsze chętnie powiem co, o nim myślę.
W Internecie można zobaczyć filmiki z pańskimi akcjami - bardzo energetycznymi i dynamicznymi. Widać po nich, że jest pan typowym zawodnikiem podkoszowym, który gra przede wszystkim koszykówkę opartą na fizyczności. Co dodałby pan do tej listy?
- No tak, przede wszystkim jestem graczem podkoszowym, który gra bardzo agresywnie, daje dużo atletyzmu i energii. Poza tym wierzę, że mimo wszystko jestem dobrym strzelcem. W meczach mam zdecydowanie więcej okazji do zdobycia punktów bliżej niż dalej od kosza, dlatego cały czas pracuję nad sobą.
Czy jest w takim razie coś z koszykarskiego rzemiosła, czego pan nie potrafi? Albo czego pan nie lubi? Grając w NCAA na przykład bardzo rzadko decydował się pan na rzuty z dystansu...
- Ale nie wynikało to z tego, że tego nie potrafię. Po prostu jestem typem zawodnika podkoszowego, ale tak naprawdę nie sądzę by było coś takiego w koszykówce, czego nie potrafiłbym zrobić.
Zatem jeśli chodzi o umiejętności sportowe Marshalla Moses’a możemy być spokojni. A co z kwestią charakteru czy ambicji? Czasami bywa tak, że zawodnik, który jest liderem drużyny na parkiecie, kompletnie nie potrafi funkcjonować poza nim...
- Jestem dobrym kolegą i umiem funkcjonować w zespole poza meczami i treningami. Na pewno nie pozwolę sobie na sytuację, w której mógłbym stwarzać jakieś problemy. Mam nadzieję dać Anwilowi wiele energii i pokazać, że umiem ciężko pracować.
A kwestie związane z procesem aklimatyzacji w nowym miejscu? Anwil będzie pańskim pierwszym klubem w profesjonalnej karierze i zarazem pierwszym poza Stanami Zjednoczonymi. Będzie pan bez rodziny w mieście zupełnie niepodobnym do tego, co pan zna ze Stanów, otoczony ludźmi o zupełnie innej mentalności...
- Póki co nie miałem czasu się nad tym zastanowić. I nawet jak teraz o tym myślę to nie wiem czy jestem zestresowany z tego powodu, czy jeszcze nie. Wierzę jednak, że wszystko będzie w porządku, a w trudnych chwilach Bóg będzie mnie wspierał.