Chcę wykonać kawał dobrej roboty - wywiad z Johnem Allenem, nowym obrońcą Anwilu Włocławek

Jego transferowi nie towarzyszył większy szum medialny, choć to materiał na gwiazdę polskiej ligi. Póki co na treningach prezentuje się wyśmienicie, a wszystko to zawdzięcza bardzo dobrej współpracy z Emirem Mutapciciem, którego zna od lat. - Ciężko trenuję i chcę by na koniec sezonu ludzie mówili, że wykonałem kawał dobrej roboty - mówi John Allen w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Pogdybajmy trochę na początek. Czy gdyby we Włocławku nie było trenera Emira Mutapcicia, zdecydowałbyś się podpisać kontrakt z Anwilem?

John Allen: Cóż, w innych realiach pierwsze o co bym zapytał to "kto jest trenerem"? I gdyby nadal był to ktoś, kto trenował mnie w przeszłości, wówczas byłoby o wiele łatwiej podjąć decyzję. Dlatego może i tak by się stało, gdyby trenerem był ktoś, kto bardzo chce mieć mnie w swojej drużynie. Wtedy na pewno przyjrzałbym się ofercie z Włocławka z uwagą.

Pytam bo powszechnie wiadomo, że jesteś we Włocławku dlatego, że trener Mutapcić ma o tobie bardzo dobrą opinię...

- Jestem bardzo wdzięczny trenerowi, że zdecydował się ponownie mnie trenować i znalazł dla mnie miejsce w swojej drużynie. My przez ostatnie kilka lat cały czas byliśmy w kontakcie, nawet przed tym jak on dostał pracę we Włocławku. Lubię grać u Mukiego (taki pseudonim ma trener Emir Mutapcić - przyp. M.F.), on wie czego może się po mnie spodziewać, ja wiem czego spodziewać się po nim. Doskonale wie też kiedy mam zniżkę formy i kiedy należy mnie przycisnąć bym się bardziej postarał (śmiech). Zresztą, może wystarczy jeśli powiem, że właśnie u Mukiego rozegrałem swój najlepszy sezon w karierze (w Brunszwiku w sezonie 2007/2008 Amerykanin notował 13,1 punktu, 4,2 zbiórki i 3,7 asysty - przyp. M.F.).

Sam mówisz o tym, że z trenerem utrzymujecie kontakt od wielu lat, choć czasami wasze drogi się rozchodziły. Skąd taka zażyłość? Co macie wspólnego, że tak dobrze się rozumiecie?

- Myślę, że podstawowym czynnikiem jest fakt, że obaj podchodzimy do koszykówki bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Poza tym, trener lubi koszykarzy, którzy grają bardzo twardo. Wiem, że to jest bardzo ogólne, ale... Oglądałeś nasze mecze sparingowe?

Tak, oba we Włocławku.

- Ok, to na pewno zauważyłeś, że gdy coś nam idzie i gdy potrzebujemy zagrać w defensywie, zaczynam kierować naszą obroną. Zaczynam krzyczeć do swoich kolegów, zaczynam pomagać im podwajać i tak dalej. Generalnie kiedy jest jakaś sytuacja, że coś konkretnego trzeba zrobić na parkiecie czy to w obronie czy w ataku, wiem, że trener liczy na mnie. I choć oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy trener w bardzo mocnych słowach powie co myśli o tym, co ja akurat zrobiłem na parkiecie źle, to wiem, że robi to dlatego, bym więcej tego błędu nie powtórzył. Dlatego chyba właśnie wzajemne zrozumienie jest tym czynnikiem, który pomaga nam współpracować bezproblemowo.

Znam zawodników, którzy po kilku ciężkich słowach od swojego trenera potrafią się obrazić na niego...

- (śmiech) Widać ci ludzie nie wiedzą na czym polega koszykówka. Muki krzyczy do nas czy na nas dość często, ale nikt nie bierze tego prywatnie do siebie. Wszyscy wiemy, że on robi to tylko wtedy, gdy wie, że jest taka potrzeba, że coś należy zrobić inaczej i kiedy jest na to odpowiedni czas. Kiedy jednak jest luźniejsza atmosfera, wówczas można z nim pogadać i pośmiać się. Myślę, że to jego wielka zaleta, którą powinien mieć każdy szanujący się trener.

Trener jest dla ciebie jak ojciec?

- (chwila zastanowienia) jak ojciec...

Wujek?

- O, może właśnie wujek (śmiech)! Wiesz, z Mukim to jest tak, że ciągle chodzi i mówi co jeszcze trzeba poprawić, że w tym i tym elemencie musisz być lepszy. Kiedy ja odpowiadam "Ale trenerze, to i to zrobiłem dobrze", wtedy zawsze słyszę "Tak, ok, ale powinieneś być jeszcze lepszy!" (śmiech). Na pierwszy rzut oka ktoś może powiedzieć, że ciężko go zadowolić, ale to nieprawda - on po prostu bardzo chce by jego koszykarze ciągle się rozwijali. Gdy tak mówi, to wiem, że dba o mnie i o to bym ciągle robił postępy, żebym stawał się coraz wszechstronniejszym graczem.

Na te słowa akurat znajdzie się potwierdzenie w rzeczywistości - dotychczas grałeś jako rzucający obrońca albo niski skrzydłowy, tymczasem obecnie trener próbuje także ustawień z tobą w roli rozgrywającego. Która pozycja jest dla ciebie najbardziej naturalna?

- Widziałeś nasze mecze, więc sam mi powiedz, która jest najbardziej naturalna dla mnie (śmiech).

Moim zdaniem jakaś specjalna, która łączy te trzy elementy w sobie...

- Podoba mi się to stwierdzenie (śmiech)! Wiesz, pozycje to tylko ustawienie na boisku i przecież nie ma zakazu, że rozgrywający nie może grać jak skrzydłowy czy coś w tym rodzaju. Na parkiecie trzeba grać w koszykówkę. Tak naprawdę pozycje mają swoją rolę w ataku, gdzie wszyscy poruszają się tak, jak założył to trener i każdy ma swoje zadanie do spełnienia. W defensywie to wszystko się zaciera, bo wystarczy jedno podwojenie i już następuje zmiana. Dwójka kryje trójkę, trojką czwórkę, a czwórka jeszcze kogoś innego.

Niemniej jednak granie tobą na pozycji numer jeden to spore zaskoczenie. W swojej karierze nie grałeś za wiele jako jedynka…

- To fakt, za dużo nie grałem jako rozgrywający, na przykład w ogóle nie grałem na tej pozycji w zeszłym sezonie. Najczęściej to właśnie Muki próbował ustawiać mnie tak, bym grał na wielu pozycjach i by dzięki temu miał większą swobodę ruchu. Swoją drogą, uważam, że rozgrywanie to najtrudniejsza ze wszystkich pozycji i Louis (Hinnant - przyp. M.F.) jest ode mnie o wiele lepszy, co oczywiście nie oznacza, że mu odpuszczam (śmiech). Cały czas uczę się gry na tej pozycji, pomimo tego, że jestem już doświadczonym i ogranym koszykarzem. Zresztą, uczymy się całe życie, więc nie wiem dlaczego ja miałbym nie uczyć się czegoś nowego będąc prawie 30-letnim graczem.

Cały czas mówisz o uczeniu się nowych rzeczy. Mam rozumieć, że to, jakim teraz jesteś graczem, zawdzięczasz właśnie tylko pracy pod okiem różnych trenerów?

- Tak, zdecydowanie tak. To z czym się rodzimy to tylko mały detal. Podam ci przykład - w USA jak zawodnik zdobędzie dajmy na to 23 punkty w meczu, to istnieje duża szansa, że będzie drugim, albo nawet trzecim strzelcem zespołu. W Europie 23 punkty to pewne miano lidera, bo europejskie zespoły nie stawiają na graczy jednowymiarowych, ale na tych najbardziej wszechstronnych. Takich, którzy umieją rzucić, podać, ale też zagrać w obronie. Nie grasz dla siebie, ale dla zespołu. Wszyscy gramy razem - bronimy, mija mnie obrońca, nie muszę się martwić, że łatwo zdobędzie punkty, bo zaraz za mną jest Corsley (Edwards - przyp. M.F.). Gramy w ataku, ja jestem podwajany, to znaczy, że ktoś jest wolny, o, Bart (Bartłomiej Wołoszyn) jest wolny na łuku, podam mu, to strzelec, rzuci łatwe punkty. I na tym właśnie polega europejska koszykówka i tego tutaj się nauczyłem. Im dłużej grałem tutaj w Europie, tym więcej się uczyłem.

Czego jeszcze nauczyła cię gra w Europie?

- Na przykład takiej z pozoru prostej sytuacji. Gramy, nagle orientuję się, że np. Lukas (Łukasz Majewski - przyp. M.F.) nie oddał żadnego rzutu w ostatnich pięciu minutach. Co robię? Oczywiście podaję mu piłkę i wszyscy razem robimy mu miejsce do gry, po to żeby zdobył punkty. Dlaczego? Dlatego, żeby go włączyć w grę, żeby był produktywny dla zespołu, żeby się nie dekoncentrował i nie myślał o czymś innym. Dlatego drużyny w Europie mają tak wyrównany skład i nie ma dysproporcji pomiędzy pierwszym a piątym strzelcem. W Europie gra się tak, by wszyscy brali udział w meczu. I każdy w zespole powinien dbać o to, by piłka krążyła po koszykarzach równomiernie - wtedy nikt nie traci rytmu.

Z jakim nastawieniem przyjechałeś do Włocławka? Co spodziewać się osiągnąć? Czego oczekujesz?

- Chcę po prostu grać dobrze przez cały czas, cały sezon. Uważam, że bardzo solidnie przygotowujemy się do nadchodzącego sezonu, zresztą rozpoczęliśmy przygotowania aż dwa miesiące przed sezonem! I choć czasami nie chce się iść na trening, to jednak trzeba się do tego przymusić. Czasami jest tak, że trenuje się z przyjemnością, a czasami nie, to normalne, tak jak w każdej pracy. Zobacz, w środę wieczorem mieliśmy sparing, a w czwartek rano byliśmy już na treningu. Ale każda praca ma swoje uroki - ty jako dziennikarz robisz ze mną wywiad, przygotowujesz się do niego, potem poddajesz go obróbce a na koniec oczekujesz, żeby ludzie go przeczytali i powiedzieli "dobra robota". Ja jestem w podobnej sytuacji - gram w koszykówkę, przygotowuję się do sezonu, ciężko trenuję, wygrywam mecze i chcę by na koniec sezonu ludzie mówili, że wykonałem kawał solidnej roboty.

Oczekujesz, że będziesz liderem Anwilu?

- Bardzo bym chciał. Czuję, że mogę wpływać na ten zespół. Kiedy nie szło nam podczas ostatniego sparingu z Kutnem, wziąłem chłopaków do siebie, powiedziałem kilka rzeczy i zaczęliśmy grać lepiej. Czułem, że mogę sprawić, że nie zaczniemy grać każdy sobie, ale będziemy trzymać się razem.

A poza parkietem?

- Myślę, że jedno z drugim się łączy. Jeśli chcesz być liderem na boisku, musisz dobrze prowadzić się poza nim. Ja nie imprezuję każdego wieczora, jasne, czasami chcę wyjść gdzieś kolegami, rozerwać się, ale nic szalonego. Nie ma możliwości bym pijany zataczał się po ulicy, tym bardziej, że Włocławek jest małym miastem. Ale jeśli raz na jakiś czas wyjdę z kumplem z zespołu czy z kimś innym na drinka, dwa, to przecież nic złego się nie dzieje.

Z tego w jaki sposób mówisz o swoim obecnym zespole, mogę wywnioskować, że dobrze się w nim czujesz i dobrze się czujesz we Włocławku. Czy to wynika z faktu, że w drużynie są sami Polacy, albo koszykarze związani z Polską oraz Amerykanie?

- Tak, to może mieć znaczenie. Ja, Corsley, Louis i Marshall (Moses - przyp. M.F.) pochodzimy co prawda z różnych miast, ale mamy to samo pochodzenie, ten sam kontekst kulturalno-społeczno-mentalny, a także ten sam slang, którego nikt inny nie rozumie. Polacy w naszym zespole akceptują ten fakt, ale też chcą byśmy żyli wszyscy razem. Byśmy nie tylko razem trenowali, ale też razem spędzali wolny czas, byśmy sobie pomagali. Dobrym czasem był obóz w Karpaczu, kiedy nie tylko trenowaliśmy, ale poznawaliśmy się razem. Ja na przykład nie mieszkałem w pokoju z żadnym z moich rodaków, ale z Bartkiem, a Marshall mieszkał z Marcinem (Nowakowskim - przyp. M.F.). Myślę, że wszyscy mamy dla siebie dużo zrozumienia i dużo respektu. Jeśli np. na treningu komuś wybitnie nie idzie, to nie ma sensu się z niego śmiać, ale trzeba podejść, coś powiedzieć i podać rękę. W końcu razem walczymy, razem trenujemy i kiedy komuś nie idzie, trzeba mu pomóc, a kiedy mi nie będzie szło, będę oczekiwał, że mi ktoś pomoże.

Wspomniałeś o obozie w Karpaczu, twierdząc, że nie tylko trenowaliście tam, ale również pracowaliście nad atmosferą w zespole. Możesz zdradzić coś więcej?

- Ten obóz był naprawdę dobrym posunięciem klubu. Przed nim nie znałem na przykład imion wszystkich moich kolegów, a na obozie nie było z tym problemu. W końcu razem wstawaliśmy, jedliśmy, trenowaliśmy, biegaliśmy, dzieliliśmy ten sam ból - ja przychodziłem po treningu biegowym do pokoju ledwo żywy i widziałem jak na łóżku leży Bartek i przykłada sobie lód do kolana. Ponadto uczyliśmy się siebie nawzajem, tego, co kto lubi, czego nie lubi, uczyliśmy się trochę języka czy robiliśmy sobie kawały, ale o tym może w innym wywiadzie (śmiech) ...

Louis Hinnant powiedział mi w wywiadzie, że zamierza uczyć się języka polskiego i chce poznać naszą kulturę. Masz podobne plany?

- W swojej karierze byłem w wielu krajach: Niemczech, Izraelu, Francji, Finlandii... Gdziekolwiek grałem, starałem się wtopić w środowisko. Chciałem poznawać kulturę, bardzo dużo zawsze próbowałem miejscowego jedzenia, bo jedzenie mówi wiele o danym państwie. Zobaczymy jak to będzie i na ile mi czas pozwoli. W sezonie będziemy mieć dużo meczów, dużo treningów, mało czasu wolnego, ale jeśli takowy będzie, na pewno postaram się powiększyć swoją wiedzę o Polsce i Polakach.

A jak wygląda ona na chwilę obecną?

- Oj nieciekawie (śmiech). (chwila zastanowienia) Wiem, że obecny papież pochodzi z Niemiec, a wcześniejszy był chyba Polakiem, mam rację?

Tak, masz na myśli Jana Pawła II.

- Właśnie!... znam jeszcze waszego prezydenta, to znaczy nie pamiętam jak się nazywał, ale znam sytuację - chodzi mi zeszłoroczną katastrofę lotniczą. Pamiętam jak Tomek Cielebąk, który był wtedy moim kolegą z drużyny w Brunszwiku, przeżywał to bardzo. Wszyscy mu współczuliśmy. To niestety koniec mojej wiedzy i jak widać, mam jeszcze wiele do nadrobienia, ale obiecuję, że na pewno to zrobię (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×