Nie jestem bohaterem - wywiad z Krzysztofem Szubargą, rozgrywającym Anwilu Włocławek

Spotkanie Anwilu Włocławek z Treflem Sopot było dla Krzysztofa Szubargi w pewnym sensie ambicjonalnym. Playmaker gospodarzy stawał naprzeciwko innego reprezentanta kraju i swojego kolegi - Łukasza Koszarka. I przez niemalże całe spotkanie to ten drugi niepodzielnie rządził na parkiecie, ale ostatnia akcja zadecydowała o tym, że to Szubarga schodził z parkietu z uśmiechem na twarzy. - Najpierw mieliśmy grać pick and rolla, ale gdy zrobiło się miejsca na dystansie, uznałem, że muszę rzucać. Na szczęście wpadło - mówił po ostatniej syrenie bohater sobotniego meczu w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Panie Krzysztofie, gratuluję zwycięstwa, gratuluję ostatniego rzutu. Trzeba mieć nerwy ze stali i chyba tak naprawdę coś jeszcze, że podjąć taką decyzję...

Krzysztof Szubarga: No być może trzeba mieć (śmiech), ale nie będę tego rozstrzygać teraz. Podjąłem taką, a nie inną decyzję i na szczęście się udało. Wygraliśmy bardzo ważny mecz na inauguracje sezonu we Włocławku. To spotkanie od samego początku nie układało się po naszej myśli. Trefl ciągle był kilka kroków przed nami, ciągle uciekał nam na kilka, a w pewnym momencie nawet kilkanaście punktów, my staraliśmy się gonić, ale udało się to dopiero w samej końcówce. Nie wiem z czego to wynikało, że nie mogliśmy ich prześcignąć wcześniej, ale w sumie teraz to mało ważne. Ta wygrana na pewno pomoże nam nieco odetchnąć i zbuduje atmosferę w zespole, która, powiedzmy sobie szczerze, nie była najlepsza po meczu z ŁKS.

Ta ostatnia akcja to było dzieło przypadku czy trener mówił wam wcześniej jak macie zagrać jeśli na kilkanaście sekund do końca będziecie mieli piłkę w rękach...

- Najpierw mieliśmy grać pick and rolla na górze i ja po otrzymaniu zasłony miałem podawać do rolującego gracza. Już nie wiem czy to miał być Seid (Hajrić - przyp. M.F.) czy Corsley (Edwards), ale Trefl bronił na tyle dobrze, że nie było szans tego zagrać, a że zrobiło się nieco więcej miejsca za linią 6,75 metra, uznałem, że muszę rzucać. Na szczęście wpadło i bardzo mocno się z tego cieszę.

Tym większy szacunek za to trafienie, że wcześniej mecz nie układał się po pana myśli...

- Na pewno ten mecz nie był taki, jaki chciałbym, żeby był. Generalnie widzę u siebie pewien progres, z każdym treningiem i każdym meczem czuję się coraz lepiej w zespole, ale z drugiej strony jestem tutaj dopiero od trzech tygodni i dlatego może nasza grać nie wygląda jeszcze tak dobrze. Ponadto proszę pamiętać, że gdy rozgrywający dołącza do drużyny czy to tuż przed sezonem, czy już w trakcie, to zawsze jest bardzo trudne dla niego oraz dla zespołu. Trochę to potrwa zanim chłopaki poznają moje nawyki, a ja poznam ich.

W jaki sposób konkretnie wpłynie to zwycięstwo na atmosferę w zespole. Mówił pan, że pomoże w ogóle ją zbudować, ale co dokładnie?

- Po takim meczu atmosfera na pewno będzie luźniejsza. Nie będziemy tak spięci na kolejnych treningach i nikt nie będzie patrzył na siebie z jakimś wyrzutem. Wręcz przeciwnie, to zwycięstwo każdemu pozwoli uwierzyć we własne możliwości i na następne treningi wszyscy przyjdziemy w bardzo dobrych humorach. Myślę, że po takim spotkaniu mogę śmiało powiedzieć, że stać nas na zwycięstwo w Słupsku.

W pewnym momencie trzeciej kwarty Trefl, trafiając kilka rzutów z dystansu, odskoczył na trzynaście punktów i wydawało się, że jest już po meczu, wszak kilka tygodni temu sparing podczas turnieju Kasztelana wyglądał dokładnie tak samo i wtedy nie udało się dogonić rywala. Myślał pan, że jest już po zawodach?

- My, zawodnicy, nigdy nie wątpimy w to, że losy meczu da się odwrócić. Kibice mogą już wychodzić z Hali Mistrzów, dziennikarze pisać o naszej porażce, ale my nadal będziemy walczyć. I jak się okazało, wiara i walka do końca popłaca. Zresztą, drużyna Anwilu w tym sezonie będzie wyglądała dokładnie w ten sposób - będziemy walczyć od początku do końca i uważam, że nawet jakbyśmy przegrali ten mecz, walki nikt nie mógłby nam odmówić. Bardzo szanuję kibiców Anwilu i choć w pewnym momencie nie wspierali nas tak, jakbyśmy chcieli bo przegrywaliśmy wysoko, to jednak uważam, że powinni wspierać nas zawsze. Ich doping jest nam potrzebny nie wtedy, kiedy wszystko wychodzi, ale właśnie wtedy, gdy coś się zacina. Oni naprawdę są w stanie nam pomóc tylko tak samo jak my muszą do samego końca wierzyć w zwycięstwo. Mam nadzieję, że niedługo uda się przywrócić Hali Mistrzów miano twierdzy nie do zdobycia.

Jak pan się czuł gdy sektor klubu kibica skandował po meczu "Krzysztof Szubarga! Krzysztof Szubarga!". Nazwiska pojedynczych koszykarzy nieczęsto padają z ust fanów...

- Było mi bardzo miło, bo przecież chwilę wcześniej dołożyłem swoją cegiełkę i wygraliśmy bardzo ważny mecz. Każdemu koszykarzowi byłoby miło w takiej sytuacji, ale ważniejsze jest to, że wygraliśmy bardzo ważne spotkanie, które zdecydowanie doda nam sił, energii i zapału do jeszcze większej pracy. Mam nadzieję, że znaleźliśmy właściwy tor i teraz będziemy kroczyć od zwycięstwa do zwycięstwa.

Czuję się pan bohaterem tego meczu?

- Myślę, że bohaterem spotkania jest cały zespół. Tak jak to zostało już wielokrotnie powiedziane - w pewnym momencie przegrywaliśmy nawet trzynastoma punktami, ale udało nam się wrócić do gry i ostatecznie ten mecz wygrać. Kibice nawet o tym nie wiedzą, ale w trakcie tego tygodnia mieliśmy wiele problemów zdrowotnych, pojawiły się drobne urazy i chyba nie było w zespole gracza, który w ostatnich dniach uczestniczyłby we wszystkich treningach. Tym bardziej więc cieszę się, że pokazaliśmy dzisiaj charakter, bo w ciągu kilku ostatnich dni nie dość, że byliśmy przytłoczeni porażką w Łodzi, to jeszcze nie trenowaliśmy w pełnym składzie.

Popularne stwierdzenie mówi, że drużyna rodzi się w bólach. Możemy to odnieść do obecnej sytuacji we Włocławku?

- Dokładnie tak. Wierzę, że tak jest, bo mamy naprawdę wielki potencjał i jeśli wreszcie wszystko zafunkcjonuje tak, jakbyśmy wszyscy chcieli, to wtedy będziemy trudnym rywalem dla każdego zespołu w tej lidze. Takie zwycięstwa, wyrwane w ostatnich sekundach, są naprawdę potrzebne w koszykówce. Jednocześnie jednak musimy już przestać grać nierówno, bo cały czas mamy problem z utrzymaniem tego samego tempa i tej samej skuteczności w całym meczu. Wydaje mi się, że musimy bardziej kontrolować samych siebie na parkiecie, musimy pamiętać, że indywidualnymi akcjami niewiele się wskóra i dopiero gdy gramy zespołowo, gramy efektywnie. Czasami każdy by chciał wziąć na siebie ciężar zdobywania punktów, ale właśnie wtedy musimy pamiętać o tym, że jako drużyna jesteśmy bardzo groźni, ale nie jako pojedynczy gracze.

Bardzo podoba mi się to stwierdzenie: "kontrolować samych siebie". Czyli problemy Anwilu nie biorą się z dobrej gry przeciwnika, ale z własnego gapiostwa, tak to możemy powiedzieć?

- Tak możemy to ująć. Gdy nam nie idzie, często pojawiają się nieprzemyślane akcje i rzuty, które rzeczywiście mogłyby nam pomóc, gdyby wpadły, ale gdy nie wpadają, wówczas potęgują frustrację. Wtedy właśnie najbardziej musimy zapanować nad sobą i grać konsekwentnie całym zespołem. Wtedy jesteśmy naprawdę groźni.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×