Po fatalnym spotkaniu przeciwko ŁKS Łódź, trener Emir Mutapcić miał spory ból głowy a kibice, którzy tego dnia wybrali się na mecz wyjazdowy - moralnego kaca. Anwil zagrał wówczas po prostu jak przypadkowa zbieranina amatorów, a jedynym graczem, który po czterech kwartach mógł unieść głowę w miarę wysoko był John Allen. Amerykanin, widząc nieskuteczność swoich kolegów, w pewnym momencie wziął ciężar ofensywy na swoje barki i ostatecznie rzucił 18 punktów, miał cztery zbiórki i trzy asysty.
Typując wynik kolejnego meczu włocławian, przeciwko Treflowi Sopot, większość ekspertów uznała, że Anwil nie będzie faworytem tego starcia, a jednym z niewielu argumentów zespołu w starciu z ekipą znad morza będzie właśnie Allen. Jakież było więc zdziwienie, gdy Amerykanin pudłował raz za raz i summa summarum nie trafił żadnej z siedmiu prób z gry! Ktoś powie - występ poniżej krytyki, jednakże nic bardziej podobnego. 29-latek był wyróżniającą się postacią drużyny i nie byłoby zwycięstwa Anwilu, gdyby nie jego wielki wysiłek po obu stronach parkietu.
- To, że koszykówka nie polega na punktach, to wiem od dawna. Oczywiście w każdym zespole potrzebni są strzelcy, ale ja jestem na tyle doświadczonym graczem, że jeśli nie mam dnia, to nie będę forsował rzutów - mówi koszykarz i rzeczywiście - przeciwko Treflowi rzadko decydował się na indywidualne zagrania, a jego próby często wynikały np. z faktu, że kończył się czas 24 sekund. - Dla mnie najważniejsze jest, że wygraliśmy mecz z sopockim zespołem, a ja miałem wkład w zdobycie dwóch punktów - dodaje zawodnik.
Przeciwko Treflowi Allen spędził na parkiecie aż 32 minuty i w tym czasie zebrał siedem piłek (choć mierzy tylko 194 cm wzrostu), rozdał cztery asysty (choć głównie grał jako skrzydłowy) i wielokrotnie kreował akcje swoim partnerom. Właśnie ta wszechstronność w ataku, a także tytaniczna praca w obronie sprawiła, że amerykański gracz został uznany za cichego bohatera meczu. Wszak to on w jednej z kluczowych akcji zablokował Łukasza Wiśniewskiego, a także pełnił rolę rozgrywającego, gdy Anwil odrabiał straty w czwartej kwarcie.
Dwa punkty zdobyte w sobotę to jednak dla Amerykanina już zamierzchła przeszłość i jego uwaga skoncentrowana jest obecnie tylko na środowym pojedynku z Energą Czarnymi Słupsk w Hali Gryfia. - Tamten sukces to zaledwie pojedynczy mecz, a sezon jest długi, więc my w żaden sposób nie świętowaliśmy. W poniedziałek wszyscy stawiliśmy się na treningu gotowi do dalszej pracy. Czasu oczywiście nie mieliśmy wiele, ale uważam, że przygotowaliśmy się do starcia ze słupszczanami bardzo dobrze. Może nie tak, jak do meczu z Treflem, kiedy mieliśmy aż tydzień przerwy między kolejkami, ale jednak jestem dobrej myśli - tłumaczy Allen.
Amerykanina czeka bardzo trudne zadanie, gdyż w środę wieczorem będzie musiał powstrzymać Darnella Hinsona, który w dwóch dotychczasowych spotkaniach notował przeciętnie 13 punktów. 29-letni obrońca wierzy jednak, że kwestia ewentualnego zwycięstwa będzie zależeć przede wszystkim od postawy włocławian. - Musimy pamiętać, by podczas meczu nie szukać indywidualnych rozwiązań, ale grać cały czas razem, bo jako zespół jesteśmy naprawdę silni. Kiedy jednak każdy zaczyna grać samo sobie, wówczas rodzą się problemy. Nie zawsze będziemy mieć tyle szczęścia, co w ostatnim spotkaniu na trzy sekundy przed końcem - wyjaśnia Allen.
Wygrana nad sopocianami sprawiła, że ostatnie dni w Anwilu upłynęły pod znakiem spokoju i umiarkowanego optymizmu. Wszyscy gracze zdają sobie sprawę z niedociągnięć, nad którymi muszą jeszcze popracować, ale atmosfera w zespole jest o wiele lepsza niż po poprzedniej porażce z beniaminkiem. - Pod tym względem ta wygrana dała nam naprawdę dużo. Myślę, że uwierzyliśmy w siebie i przekonaliśmy się, że tamten występ w Łodzi był po prostu wypadkiem przy pracy. Nie powiem, że jedziemy do Słupska po dwa punkty, ale na pewno zrobimy wszystko, by je stamtąd zabrać - kończy czarnoskóry zawodnik.