Mam inną rolę niż rok temu - wywiad z Dardanem Berishą, rzucającym Anwilu Włocławek

W zeszłym sezonie Dardan Berisha był tylko jednym z wielu rezerwowych w zespole Anwilu Włocławek. Dzisiaj także do gry wychodzi z ławki, ale jego rola jest zupełnie inna. Gdy już pojawia się na parkiecie, wiele akcji rozgrywanych jest właśnie pod niego i to założenie się sprawdza, bo Anwil wygrywa mecz za meczem. - W końcu po to spełniam w zespole rolę rzucającego by zdobywać punkty. Rzut to moja najmocniejsza strona i cieszę się, że trener myśli podobnie - mówi Berisha w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Szósta wygrana z rzędu, czyli forma Anwilu wyraźnie idzie w górę...

Dardan Berisha: Myślę, że jesteśmy obecnie w bardzo dobrej sytuacji. Od kilku meczów prezentujemy bardzo wysoką formę i teraz tylko trzeba ją utrzymać w kolejnych spotkaniach. Jeśli nie przydarzy się nic złego, to na pewno będziemy kontynuować tę serię.

Zgodzi się jednak chyba pan ze mną, że to nie jest wasza optymalna forma?

- Na pewno. Z jednej strony nie gramy słabo, ale potencjał mamy zdecydowanie większy i sądzę, że stać nas na lepszą grę, zwłaszcza jeśli chodzi o grę zespołową. Nie zawsze ona nam wychodzi, czasami za bardzo zapędzamy się w indywidualne akcje, dlatego możemy powiedzieć, że jest dobrze, ale może być zdecydowanie lepiej.

Gdzie jeszcze macie rezerwy?

- Najwięcej do poprawienia jest chyba w obronie. Mam wrażenie, że w tym elemencie możemy grać naprawdę o poziom lepiej. Dodatkowo powinniśmy grać jeszcze szybciej i jak najwięcej z kontrataków. Szybkie przejście z obrony do ataku wynika oczywiście z niepozwolenia na zdobycie punktów, więc jakby koło się zamyka. Z drugiej strony myślę, że dzisiaj ze Śląskiem nie było tak źle jeśli chodzi o te elementy, które wymieniłem. Obrona funkcjonowała nieźle, szybki atak też...

Śląsk zaprezentował poziom co najmniej o klasę niższy od was. Nie ma pan wrażenia, że ten mecz można było wygrać zdecydowanie wyżej?

- Może i można było, ale może i można go było przegrać, więc nie ma co gdybać. Pokonaliśmy rywala bardzo pewnie, praktycznie ani przez moment nasze prowadzenie nie było zagrożone, kontrolowaliśmy wydarzenia na parkiecie całkowicie i ostatecznie wygraliśmy różnicą około piętnastu punktów. Mnie nie interesuje to, czy my będziemy wygrywać jednym punktem, czy piętnastoma. Najważniejsze, że wygraliśmy kolejny mecz z rzędu i umocniliśmy się w czołówce tabeli.

Jaka była główna przyczyna waszego zwycięstwa? Zdeklasowanie rywala w walce o zbiórki i ogólnie pod koszem?

- Tak sądzę, ale przede wszystkim powiedziałbym, że wygraliśmy, bo umieliśmy zagrać zespołowo. Wiadomo, że naszym liderem w ataku jest Corsley Edwards i rywale zawsze przygotowują się do meczu z nami pod jego kątem. Dobrze więc, że dzisiaj umieliśmy wykorzystać, że Śląsk stosował jakąś dziwną, kombinacyjną obronę, która koncentrowała się właśnie na Corlsey’u. Stąd więcej miejsca miał Nick Lewis i wykorzystał to bardzo dobrze, bo w pierwszej połowie to on zdobywał ważne punkty. A Corlsey odblokował się po zmianie stron i znowu bardzo nam pomógł. Rzeczywiście, pod koszem dzisiaj byliśmy zdecydowanie lepsi.

Przed meczem mówił pan, że choć o rywalizacji Anwilu i Śląska słyszał wiele, to jednak nigdy w niej nie uczestniczył. Jakie wrażenie po debiucie?

- Przede wszystkim cieszę się, że wygraliśmy, a dopiero w drugiej kolejności liczy się to, że wygraliśmy ze Śląskiem. I choć to nie jest już nie ta sama drużyna co kiedyś, to ten fakt nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Uważam, że to spore wyróżnienie móc zagrać w takim spotkaniu, bo rywalizacja włocławsko-wrocławska to kawałek historii polskiego basketu.

W tym sezonie ponownie wychodzi pan do gry z ławki, ale odgrywa pan zdecydowanie ważniejszą rolę w zespole. Czy to panu odpowiada?

- Powiem tak: przez całe życie grałem jako starter i właściwie teraz cały czas przyzwyczajam się do roli zmiennika. O ile jednak w zeszłym roku było mi bardzo ciężko i nie mogłem odnaleźć się w tej sytuacji za bardzo, o tyle teraz jest dużo lepiej.

Obecnie trener Emir Mutapcić ufa panu zdecydowanie bardziej, co chyba rekompensuje wchodzenie z ławki. W zeszłym sezonie spędzał pan na parkiecie średnio około 18 minut, teraz aż 27...

- Rzeczywiście obecna sytuacja jest zdecydowanie inna od poprzedniej. Rok temu nie mogłem wkomponować się w zespół, który choć był złożony z bardzo dobrych koszykarzy, nie był prawdziwym zespołem. Teraz również mamy indywidualności, ale wszyscy razem tworzymy, uważam, niezły kolektyw. Ponadto teraz mam trochę inną rolę, jestem bardziej zaangażowany w atak, dlatego gra mi się zdecydowanie łatwiej.

W zeszłym sezonie głównie czekał pan na piłkę gdzieś w rogu boiska. Teraz widać, że pewne zagrywki są przygotowane właśnie pod pana...

- Tak, moi koledzy bardzo mi pomagają i rzeczywiście, gdy jestem na parkiecie, sporo akcji gramy na mnie. W końcu po to spełniam w zespole rolę rzucającego by zdobywać punkty. Rzut to moja najmocniejsza strona i cieszę się, że trener myśli podobnie.

Przed wami kolejny mecz z serii "o podtrzymanie passy", która w przypadku zwycięstwa wyniesie już siedem meczów bez porażki. Zastal Zielona Góra nie będzie jednak łatwym przeciwnikiem.

- Na pewno będzie to najcięższy mecz jeśli weźmiemy pod uwagę te kilka ostatnich, które zagraliśmy. Ale nie sądzę byśmy mieli bać się czegokolwiek. To Zastal powinien zastanawiać się jak nas pokonać, a nie my, jak pokonać Zastal. Jesteśmy w formie i jeśli tylko zagramy swoją koszykówkę, na pewno wygramy.

Źródło artykułu: