Porażka boli, ale nie spuszczamy głowy - wywiad z Łukaszem Majewskim, skrzydłowym Anwilu Włocławek

W niedzielę Anwil Włocławek doznał pierwszej porażki w sezonie we własnej hali. Przegrana boli tym bardziej, że ekipa z Kujaw przystępowała do spotkania z Zastalem Zielona Góra po serii sześciu wygranych z rzędu. - Jestem zły, ale jutro jest nowy dzień, a za chwilę kolejny mecz. Nie ma czasu na spuszczanie głowy i rozczulanie się nad sobą. Trzeba wziąć się w garść - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl kapitan Anwilu, Łukasz Majewski.

Michał Fałkowski: Gdzie leży przyczyna waszej nieoczekiwanej porażki z Zastalem Zielona Góra?

Łukasz Majewski: Ciężko powiedzieć, ale chyba głównie przegraliśmy przez głupie, proste błędy w obronie.

Konkretnie?

- Złe przekazania, błędy na pickach, brak zastawienia tablicy. To wszystko są małe błędy, które, jak się okazało, były bardzo ważne w kontekście całego spotkania. Ale i atak nie funkcjonował też jak należy. Nie trafialiśmy prostych rzutów, popełnialiśmy straty przy podaniach... Można by tak wymieniać i wymieniać. Wydaje mi się zatem, że po prostu zapomnieliśmy trochę o koszykarskim elementarzu. Nie wykonywaliśmy prostych rzeczy i to się zemściło.

Tym bardziej jest to zadziwiające, że we wcześniejszych meczach to Anwil dominował pod koszem, to Anwil grał bardzo skutecznie w defensywie przy pick and rollach i to wreszcie Anwil potrafił kreować sobie łatwe pozycje do rzutów...

- Niektórzy pewnie zaczną tłumaczyć, że mamy duży natłok gier, więc takie mecze mogą się zdarzyć. A ja powiem, że każdy jest zmęczony i każdy ma tak samo, więc takie tłumaczenie są bezsensowne. Ja uważam, że gdy dochodzi do głosu zmęczenie, bo intensywność grania jest rzeczywiście spora, wtedy wychodzą tak naprawdę nie umiejętności, ale charakter poszczególnych zawodników i całego zespołu. Dzisiaj natomiast realizacja założeń taktycznych, czy to w ataku, czy to w obronie, była po prostu z naszej strony bardzo zła.

Jak pan skomentuje fakt, że na 24 rzuty z daleka trafiliście tylko pięć razy. To też było kluczowe?

- Za prosto byłoby powiedzieć: "nie trafialiśmy za trzy, więc przegraliśmy". Nie o to chodzi. Jak się nie trafia z dystansu to trzeba szukać jakichś innych rozwiązań i tego zabrakło, a nie tego, że nie trafialiśmy kolejnych trójek. W drugiej połowie praktycznie cały czas goniliśmy wynik i często było tak, że musieliśmy ryzykować i rzucać z daleka. I stąd wziął się ten słaby wskaźnik skuteczności trójek. Nie robiłbym więc jakiegoś wielkiego "halo" z racji tego, że trafiliśmy tylko pięć z 24 prób z daleka. Bardziej chodzi o to, że, to co mówiłem już wcześniej, popełniliśmy masę błędów bardzo prostych. Ja wiem, że zaraz zaczną się głosy, że jakby wpadły jedna czy dwie trójki, to może byśmy wygrali, ale to nie ma większego sensu. Podejrzewam, że nawet gdybyśmy lepiej rzucali z dystansu i nadal popełniali proste błędy w obronie, to i tak mielibyśmy spore problemy w tym meczu.

A czy ta przegrana może mieć gdzieś swoje przyczyny w psychologii? Może poczuliście się zbyt pewnie jako drużyna po tym, jak wygraliście sześć meczów z rzędu?

- To jest usprawiedliwianie się, którego ja nie lubię. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że zlekceważyliśmy rywala, bo byliśmy ostatnio na fali i wiedzieliśmy, że i tak wygramy, bo gramy u siebie. To nie jest tak. Dzisiaj Zastal był po prostu drużyną zdecydowanie od nas lepszą i w tym zdaniu zamyka się właściwie wszystko.

Często zdarza się, że po przerwie gracie słabszą koszykówkę, niż we wcześniejszych fazach meczu. Tak było z Treflem, Energą Czarnymi czy nawet Polpharmą, a także dziś. Skąd to się bierze?

- Szczerze mówiąc nie wiem. Nie pamiętam już dokładnie tamtych meczów, ale dzisiaj to popełnialiśmy błędy dużo wcześniej, niż w trzeciej kwarcie... Generalnie powiem, że zabrakło nam przede wszystkim determinacji i to boli mnie najbardziej. Można mówić o tym, że gra się ciężko, że kolejny mecz w ciągu kilku dni, że nie ma czasu normalnie trenować, ale to wszystko są najłatwiejsze tłumaczenie. Najcelniejszym będzie chyba jednak to, że po prostu nie walczyliśmy z Zastalem tak, jak powinniśmy.

Rozmawiając teraz z panem, mam wrażenie jakby całkowicie zeszło z pana powietrze...

- No nie będę ukrywał, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest. Przegraliśmy mecz i jestem zły. Ale powiem szczerze, to tylko dzisiaj. Jutro emocje opadną, jutro będzie nowy dzień, w którym trzeba będzie dać z siebie wszystko na treningu, a za chwilę kolejny mecz z Turowem, więc nie ma co załamywać rąk, prawda? Dzisiaj jednak jestem zły, przygnębiony, bo tym bardziej szkoda tej naszej porażki w kontekście przegranej Trefla. Mogliśmy im nieco uciec, a tymczasem nadal stoimy w tym samym miejscu.

Mówi pan, że jutro jest nowy dzień, jutro znowu zbierzecie się na treningu. To nie będzie jednak trening w dobrej atmosferze. Co pan, jako kapitan zespołu, musi zrobić w takim momencie?

- Na pewno będę motywował chłopaków i nie pozwolę by ktokolwiek spuścił głowę z załamania. Na to nie ma naprawdę czasu. We wtorek wieczorem będziemy już trenować w zgorzeleckiej hali, a w środę kolejny mecz. Nie możemy rozczulać się nad sobą, bo zaraz możemy przegrać kolejny raz...

Widział pan jaką krzywdę PGE Turów Zgorzelec wyrządził ŁKS Łódź zespołowi w sobotę?

- Tak, widziałem i muszę przyznać, że ich gra oraz wynik zrobiły na mnie wrażenie. Turów jest mocny, ale dla nas to żadna nowość. W środę na pewno nie pozwolimy sobie na taką grę, jaką zaprezentował ŁKS i będziemy walczyć. Z tego co wiem, Anwil zawsze grał dobre mecze w Zgorzelcu i rok temu przegrał tam chyba po raz pierwszy w historii. I nie była to jakaś kolosalna porażka, ale zwykła, kilkupunktowa. Stąd liczę na dobre spotkanie i na pewno jedziemy po zwycięstwo. Słabe zespoły mogą mówić, że jadą powalczyć z rywalem i być może uda się wygrać. My bijemy się w pierś z powodu porażki z Zastalem, ale mecz z PGE Turowem to zupełnie inna bajka i jedziemy tam wygrać. Tego oczekują od nas kibice i tego oczekujemy my sami.

Myśli pan, że poprawa tych prostych błędów, o których mówił pan wcześniej, wystarczy by wywieźć ze Zgorzelca dwa punkty?

- Na pewno tak. Jeśli dobrze zastawimy własną tablicę i zbierzemy piłkę, to wówczas będzie okazja szybko przeprowadzić atak. Jeśli zagramy lepiej w obronie na pick and rollu, wtedy będzie okazja na przechwyt, wyprowadzenie kontry i tak dalej... A gdy zagramy dobrze w obronie, z tego urodzą się inne rzeczy: człowiek będzie miał pewniejszą rękę, gdy dostanie piłkę na obwodzie i cała drużyna jako kolektyw będzie grała pewniej. Z małych rzeczy tworzą się większe. W koszykówce nie ma tak, że ktoś wychodzi do gry nieważne, w którym momencie i rzuca kilkadziesiąt punktów. Najpierw trzeba dobrze wejść w spotkanie, trafić jeden-dwa rzuty i wtedy jest szansa kontynuować to dalej. Ważne jest by wprowadzić wszystkich graczy równomiernie w dany mecz tak samo i...

Wejdę panu w słowo... Mówi pan o równomiernym wprowadzaniu wszystkich graczy. Czy tego też zabrakło w meczu z Zastalem? Na samym początku meczu punktował głównie Corsley Edwards.

- Nie do końca. Dzisiaj było troszeczkę inaczej. Corsley zaczął mecz nie dobrze, ale bardzo dobrze i od razu poczuł, że gra mu się bardzo pewnie. Nasz trener doskonale wie, że jeśli on złapie rytm, to wtedy trzeba wykorzystywać go do maksimum. Stąd graliśmy właśnie w ten sposób, ale z drugiej strony uważam, że dzisiaj wszyscy angażowali się w atak. Chodzi mi to, że czasami bywa tak, że na przykład tylko trzech graczy oddaje rzuty w początkowych minutach, a później od tych dwóch pozostałych oczekuje się tego, żeby trafiali w trzeciej czy czwartej kwarcie, a tak się przecież nie da. Tymczasem akurat ten element dzisiaj nie zawodził. Ja rzuciłem szybko punkty, Krzysiek Szubarga, Nick Lewis... Tak właśnie musimy zagrać w środę w Zgorzelcu i jeśli poprawimy te błędy, o których mówiłem wcześniej, będziemy mogli być dobrej myśli.

Komentarze (0)