Gdy na dwanaście sekund przed końcem czwartej kwarty Ronald Moore spudłował rzut wolny, ale po chwili zebrał piłkę w ataku i został sfaulowany po raz drugi w odstępie kilku chwil, wydawało się, że PGE Turów Zgorzelec wygra po raz dziesiąty z rzędu. Goście prowadzili bowiem w Ergo Arenie 68:66. - Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy "nie, to nie może się stać skończyć. Nie znowu" - wspomina John Turek, środkowy Trefla Sopot, który w tamtym momencie od minuty oglądał spotkanie z ławki rezerwowych ze względu na pięć fauli.
Gdyby Moore trafił dwukrotnie, zgorzelczanie mieliby wielki komfort gry. Rozgrywający trafił jednak tylko raz, po chwili raz przymierzył także Konrad Wysocki i ostatnie siedem sekund mieli gospodarze. Łukasz Koszarek nie zdołał umieścić piłki w koszu rzucając zza łuku, ale zebrał po swoim rzucie i momentalnie podał do stojącego w rogu parkietu Łukasza Wiśniewskiego. Ten równo z syreną przesądził o dogrywce.
- Już wtedy czułem, że dogrywka może być nasza. Wiedziałem, że koszykarze Turowa nie spodziewali się tego. W końcu przez kilka ostatnich minut czwartej kwarty byli ciągle o krok przed nami i wydawało się, że dowiozą szczęśliwie prowadzenie do końca - tłumaczy Turek, a zapytany o kluczowy moment spotkania, bez wahania odpowiada: - Kiedy Łukasz trafił swoją trzecią trójkę z rzędu i wyszliśmy na sześciopunktowe prowadzenie, wiedziałem, że ten mecz jest nasz. Nic złego nie mogło się nam już przydarzyć.
Ostatecznie Trefl pokonał PGE Turów 86:83 i tym samym przerwał fantastyczną serię lidera tabeli. Jednocześnie sam dopisał na swoje konto dwa kolejne punkty, które pozwalają mu utrzymać się w czołówce, choć dla graczy z Sopotu ważniejsze jest chyba to, czego nie wyczytamy w oficjalnych statystykach czy aktualnej tabeli. - Dla nas to bardzo istotne, że w końcu wygraliśmy starcie w końcówce. Przegraliśmy z Anwilem, potem z Energą Czarnymi, także ze Śląskiem oddaliśmy rywalom mecz w ostatnich kilku minutach i słyszałem opinię, że brakuje nam zimnej krwi. To zwycięstwo da nam zatem wielką pewność siebie - wyjaśnia środkowy Trefla.
Turek, do spółki z Chrisem Burgessem, przez całe spotkanie rywalizował pod koszem z najważniejszym zawodnikiem PGE Turowa, Danielem Kickertem. Obaj środkowi Trefla okupili ten pojedynek pięcioma faulami, choć Burgess zszedł z parkietu nieco później, już w dogrywce. - Kickert to świetny gracz, który umie zdobyć punkty w bardzo różny sposób. Myślę, że powinniśmy zagrać przeciwko niemu lepiej, ale niestety szybko okazało się, że mamy problemy z faulami. Na szczęście nie miało to większego wpływu na losy spotkania - mówi center. Obaj Amerykanie uzbierali w sobotni wieczór 19 punktów i 21 zbiórek. Kickert miał z kolei 17 oczek, ale tylko dwie zebrane piłki.
- Tak, jak już powiedziałem wcześniej - to zwycięstwo wyzwoli w nas pozytywną energię. Nareszcie przyjdziemy na trening i będziemy trenowali z uśmiechem. Do tej pory głównie koncentrowaliśmy się na tym by się nie podłamać po kolejnych porażkach w końcówkach. Teraz będzie zupełnie inaczej. Mimo wszystko, mimo tej porażki, Turów pozostaje obecnie najlepszą ekipą w Polsce i tym bardziej cieszymy się z tego, że to nam udało się ich pokonać - kończy swoją wypowiedź Turek.