Porażka w słabym stylu - relacja z meczu Wisła Can - Pack Kraków - Rivas Ecopolis Madryt

Środowego wieczoru Wiślaczki z pewnością nie będą miło wspominać. Mimo atutu własnego parkietu krakowianki przegrały bowiem z Rivas Ecopolis Madryt 50:65, notując tym samym drugą porażkę w Eurolidze.

Mecz z Rivas Ecopolis dla krakowianek miał bez wątpienia spore znaczenie. Wszak ewentualne zwycięstwo pozwoliłoby mistrzyniom Polski na dobre umocnić się na czele grupy C, a także wykonać spory krok w kierunku awansu do kolejnej rundy Euroligi. W związku z tym wszyscy zgromadzeni w hali sportowej liczyli na to, że ich faworytki od początku narzucą swoje warunki gry i pokażą lepsze oblicze niż w poprzednich spotkaniach. I choć w pierwszych fragmentach zawodniczki Wisły faktycznie grały niezwykle energicznie, to jednak nie znajdywało to odzwierciedlenia w ogólnym rezultacie. Wszystko przez rażącą nieskuteczność pod koszem rywala, która sprawiła, że mimo sporych chęci, gospodynie nie były w stanie utrzymać nawet remisowego wyniku. W tej niechlubnej statystyce dominowała Petra Ujhelyi, która choć miała kilka dogodnych pozycji, ani razu nie zdołała oddać celnego rzutu. Widząc tą indolencję miejscowych, koszykarki Rivas Ecopolis konsekwentnie konstruowały kolejne ataki i po trzech minutach prowadziły już 6:2.

W międzyczasie poderwać swój zespół do walki próbowała co prawda Erin Phillips, ale na poczynania Australijki momentalnie odpowiadała niesamowita Essence Carson, która już w pierwszej kwarcie dała znać o swoich nieprzeciętnych umiejętnościach.

Z biegiem czasu rywalizacja zaczęła się wyrównywać i do głosu w końcu doszły Wiślaczki, które za sprawą bohaterki ostatniego meczu ligowego Any Dabović, dwie minuty przed końcem "ćwiartki" z nawiązką odrobiły straty do przeciwniczek. Dzięki temu zrywowi po 10 minutach to one skromnie wygrywały 12:11 i mogły być w ciut lepszych nastrojach.

Tyle, że jak się później okazało, nie miało to pozytywnego przełożenia na ich dalsze poczynania. Na początku drugiej kwarty w szeregach podopiecznych trenera Jose Ignacio Hernandeza ponownie nastąpiła stagnacja i po zaledwie dwóch minutach przyjezdne z Madrytu znów były lepsze o trzy punkty. Te wydarzenia sprawiły, że hiszpański opiekun Wisły zmuszony był poprosić o czas i nie szczędził gorzkich słów pod adresem swoich zawodniczek. Jednak nawet reprymenda niewiele zmieniła w poczynaniach Białej Gwiazdy, która wciąż bardzo słabo grała w ofensywie.

Co ciekawe, w tym względzie problemów nie miały koszykarki z Madrytu, które za sprawą Anny Cruz na cztery minuty przed końcem pierwszej połowy wygrywały 24:16 i ewidentnie były bardziej pewne siebie. Gdy do Hiszpanki dołączyła jeszcze jedna z najlepiej punktujących w całej Eurolidze, Ashja Jones stało się jasne, że miejscowym bardzo trudno będzie doprowadzić do remisu jeszcze przed długą przerwą. I zgodnie z tymi słowami, mimo "trójki" Nicole Powell, na koniec pierwszej połowy wynik na tablicy świetlnej brzmiał 26:30 i wszyscy związani z krakowskim klubem z pewnością mogli czuć się nieusatysfakcjonowani.

Po zmianie stron Wiślaczki długo nie mogły wejść we właściwy sobie rytm gry i o ich postawę można było mieć spore obawy. Wszystko dlatego, że czas wcale nie pracował na ich korzyść, a rywalki stwarzały sobie coraz to nowe okazje do powiększenia prowadzenia. Co ciekawe, w pewnym momencie miejscowe też miały szanse, by pokazać swoją wyższość, kiedy to po punktach Powell, były gorsze zaledwie o jedno "oczko", ale odważna postawa Amerykanki tylko podrażniła podopieczne Miguela Martineza i chwilę później to one były ponownie w o wiele lepszej sytuacji. Czara goryczy przelała się po celnej próbie zza linii 6,75 m. Clary Moreno, która wyprowadziła swój zespół na najwyższe jak dotąd dziesięciopunktowe prowadzenie.

Ambitne krakowianki postanowiły dłużej nie przyglądać się biernie dominacji przeciwnika i w końcu agresywniej zagrały w ataku. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dowodzone przez wspominaną wielokrotnie Nicole Powell mistrzynie Polski w mgnieniu oka odrobiły niemal całość dystansu do rywala i w hali przy ulicy Reymonta zagościły wielkie emocje. Można było zatem mieć nadzieję, że w decydującej batalii Wisła w końcu zadziała i podobnie jak w poprzednich konfrontacjach, pokaże klasę w newralgicznym momencie.

Jednakże, jak się okazało, ten fragment dobrej gry był ostatnim tego wieczoru w wykonaniu Wisły. Początek czwartej kwarty należał do ekipy z Półwyspu Iberyjskiego, która w dużej mierze za sprawą Jeleny Dubljević, po kilku składnych akcjach, wygrywała 51:40. Trudno było zatem o większy optymizm, jeśli chodzi o końcowy rezultat, skoro z biegiem minut de facto nic nie ulegało zmianie na lepsze. Krakowianki, co prawda dwoiły się i troiły, by włączyć się do walki o komplet punktów, ale tego dnia były po prostu słabsze. Gdy w samej końcówce, próbkę swoich umiejętności dała jeszcze niezawodna Cruz, wiadomym było, że komplet punktów tym razem nie zostanie pod Wawelem. Ostatecznie spotkanie zakończyło się zasłużonym zwycięstwem Rivas Ecopolis Madryt 65:50 i Wiślaczki z pewnością będą musiały głęboko przeanalizować wszystkie popełnione błędy, bo jak się okazuje, wiele im jeszcze brakuje do oczekiwanej dyspozycji.

Wisła Can-Pack Kraków - Rivas Ecopolis Madryt 50:65 (12:11, 14:19, 14:16, 10:19)

Wisła: Powell 20, Phillips 10, Bjelica 6, Kobryn 6, Pawlak 3, Dabovic 3, De Mondt 2, Ujhelyi 0.

Rivas: Carson 16, Jones 14 (11 zb), Dubljevic 11, Cruz 9, Nicholls 5, Bermejo Moreno 5, Aguilar 4, Gimeno 0.

Źródło artykułu: