Mordercza przeprawa Wisły - relacja z meczu Good Angels Koszyce - Wisła Can - Pack Kraków

Ogrom sił kosztował zawodniczki Wisły pojedynek w Koszycach. Mistrzynie Polski, mimo wcześniejszego prowadzenia do ostatnich sekund musiały walczyć o wygraną z miejscowym Good Angels i dopiero po końcowej syrenie mogły w pełni odetchnąć. Ostatecznie pokonały słowacki team 72:69.

Początek meczu w wykonaniu Wiślaczek nie należał do udanych. Wszystko dlatego, że mimo sporych chęci grały one bardzo chaotycznie, przez co popełniały mnóstwo błędów zarówno w obronie, jak i przy konstruowaniu ataków. Widząc taki obrót sprawy, zawodniczki Good Angels odważniej ruszyły do przodu i już po minucie gry, dzięki punktom Danielle Mc Cray prowadziły 5:2. Krakowianki na szczęście, dość szybko otrząsnęły się z letargu i w kolejnych fragmentach były stroną przeważającą. Szczególnie podobać się mogła postawa środkowych drużyny mistrza Polski. Zarówno Milka Bjelica, jak i Petra Ujhelyi bez problemów radziły sobie z rywalkami, będąc tym samym głównym motorem napędowym całego kolektywu. Gdy do tego duetu dołączyła doświadczona Anke DeMondt, Wisła wygrywała 16:13 i można było odnieść wrażenie, że lada moment na dobre zdystansuje rywalki. Uczciwie trzeba dodać przy tym, że jej dominacja była również zasługą konsekwentnej obrony. Agresywna gra pod własnym koszem sprawiała, że Słowaczki wielokrotnie nie były w stanie zakończyć swoich akcji rzutem i co za tym idzie, notowały o wiele więcej strat niż na starcie. W ten sposób, podopieczne trenera Jose Ignacio Hernandeza stwarzały sobie liczne okazje do kontrataków i zapisywały na swoim koncie kolejne punkty. Nie powinno zatem dziwić, że to one po pierwszej kwarcie prowadziły 27:19.

W drugiej odsłonie początkowo obraz gry nie uległ zmianie. Polski zespół skutecznie utrzymywał bezpieczny dystans i nie pozwalał gospodyniom w pełni rozwinąć skrzydeł. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że ekipa dowodzona przez trenera Stefana Svitka skutecznie kończyła tylko pojedyncze akcje, co absolutnie nie wystarczało do tego, by zagrozić wyżej notowanej Wiśle. W szeregach Białej Gwiazdy na czołową postać zaczęła wyrastać Nicole Powell. Amerykanka niemal za każdym razem trafiała z przygotowanych dla niej pozycji, sprawiając tym samym ogromne problemy defensywie "Dobrych Aniołów".

Niestety dla przyjezdnych, ich dobry poziom gry długo się nie utrzymał. W połowie "ćwiartki", bowiem Wiślaczki ewidentnie zwolniły tempo i wynik na tablicy świetnej brzmiał już tylko na ich korzyść 34:28. Wtedy też hiszpański szkoleniowiec małopolskiego teamu poprosił o czas licząc, że w ten sposób wpłynie na postawę swoich zawodniczek. Jednakże nawet słowna reprymenda niewiele pomogła koszykarkom znad Wisły. Wszystko dlatego, że w kolejnych minutach to ich przeciwniczki były stroną wiodącą i po celnych rzutach Natalii Vieru zniwelowały straty do zaledwie trzech "oczek". Stało się tym samym jasne, że jeśli mistrzynie Polski wciąż myślały o korzystnym rezultacie, to musiały możliwie jak najszybciej zareagować, bo w przeciwnym razie utrata prowadzenia mogła je wiele kosztować w kontekście dalszej rywalizacji. I jak się chwilę później okazało, krakowianki zdołały, co prawda utrzymać skromną trzypunktową przewagę po pierwszej połowie, ale z tego rezultatu z pewnością nie mogły być w pełni usatysfakcjonowane.

Po zmianie stron obie drużyny postawiły przede wszystkim na defensywę, przez co kibice zgromadzeni w Infiniti Arena okazji do podziwiania udanych zagrań podkoszowych mieli jak na lekarstwo. Na parkiecie nie brakowało za to, ostrej walki i sporej liczby przewinień, które stały się przede wszystkim zmorą miejscowych. Podopieczne trenera Svitka, bowiem już po trzech minutach wykorzystały limit fauli i od tej pory każde nieprzepisowe zagranie z ich strony skutkowało rzutami osobistymi dla Białej Gwiazdy. Trzeba obiektywnie przyznać, że w takich realiach Wiślaczki odnalazły się o wiele lepiej i na tym etapie były bliżej końcowego sukcesu. Z rytmu nie wybiła ich nawet celna "trójka" Bernadett Nemeth, która jak można było się przekonać, tylko mobilizująco podziałała na wszystkie zawodniczki spod Wawelu. Spośród nich najwięcej pożytecznej pracy wykonała szczególnie wspomniana na wstępie DeMondt. Reprezentantka Belgii w kluczowych momentach zdobyła sześć punktów z rzędu, dzięki czemu to jej zespół wygrywał przed decydującą batalią 63:54.

W ostatniej kwarcie jednak, gospodynie zdały sobie sprawę, że sytuacja wymyka im się spod kontroli i stawiając wszystko na jedną kartę, rzuciły wszystkie siły do ataku. Na efekty takich działań nie trzeba było długo czekać. Po zaledwie kilku fragmentach wynik zaczął oscylować wokół remisu i oczywistym się stało, że tego wieczoru losy zwycięstwa będą się ważyć do ostatnich sekund. Co więcej, gdy niespełna 4 minuty przed końcem dwa rzuty osobiste wykorzystała Natalia Vieru, hala w Koszycach wyraźnie ożyła i zachodziła obawa, że Biała Gwiazda nie wytrzyma tej szaleńczej końcówki. Jednak ambitne Wiślaczki i tym razem potrafiły wyjść cało tarapatów, przesądzając o swoim zwycięstwie w ostatnich 15 sekundach. Wtedy to najpierw wybroniły szalenie ważną akcję przeciwnika, a potem za sprawą Erin Phillips zadały decydujący cios, po którym "Anioły" nie były w stanie się podnieść. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 72:69 dla Wisły, która w ten sposób udanie zainaugurowała rundę rewanżową Euroligi.

Good Angels Koszyce - Wisła Can – Pack Kraków 69:72 (19:27, 19:14, 16:22, 15:9)

Komentarze (0)