Ana Dabović: Dobra końcówka to za mało

Minionego weekendu Wiślaczki z pewnością nie zaliczą do udanych. Wszystko dlatego, że w starciu z CCC Polkowice musiały uznać wyższość przeciwnika i w drogę powrotną do Krakowa udały się ze sporym niedosytem. - Nie można wygrać tak trudnego meczu grając poprawnie zaledwie fragmentami - uważa rozgrywająca, Ana Dabović.

Faktem jest, że poziom prezentowany przez Białą Gwiazdę w tej konfrontacji był daleki od oczekiwanego. Jej zawodniczki, mimo ogromnych ambicji tylko momentami nawiązywały do swoich najlepszych występów i wielokrotnie nie potrafiły wykorzystać szansy na prześcignięcie rywala w liczbie zdobytych punktów. - To prawda, że miałyśmy parę okazji na odmienienie losów rywalizacji, ale za każdym razem coś stawało nam na przeszkodzie. Nie da się ukryć, że gdybyśmy cały czas grały na swoim normalnym poziomie, to pewnie ta sztuka prędzej czy później by się udała. A tak, zaledwie kilka minut lepszej postawy okazało się niewystarczające na zespół z Polkowic, który przecież tak jak my należy do ścisłej czołówki ligi - twierdzi serbska rozgrywająca.

Nie da się przy tym ukryć, że samo spotkanie już od pierwszych minut ułożyło się dla jej teamu nie najlepiej. To gospodynie, bowiem cały czas utrzymywały się na niewielkim prowadzeniu i w ich poczynaniach widać było o wiele więcej spokoju. Krakowianki natomiast, zbyt często popełniały proste błędy zarówno w ataku, jak i w defensywie przy przekazywaniu krycia, w związku z czym trudno było im doprowadzić choćby do remisu. - Zgadzam się z tym, że zanotowałyśmy dość słaby start i pewnie w dużej mierze dlatego trudno było nam później wrócić na właściwe tory. W jakiś sposób dało o sobie znać też zmęczenie. Ostatnimi czasy, bowiem terminarz nie jest dla nas łaskawy i wobec licznych wyjazdów oprócz trudów związanych z wysiłkiem fizycznym dochodzi też znużenie podróżą. Zresztą fakt, że z euroligowego pojedynku we Francji wróciłyśmy w czwartek nad ranem, a już w piątek przyszło nam jechać do Polkowic mówi sam za siebie - analizuje Dabović i po chwili dodaje - Jednak nie może być to dla nas żadnym usprawiedliwieniem. Jesteśmy profesjonalistkami, każda z nas gra w koszykówkę już wiele lat i po prostu musimy sobie umieć radzić również w takich sytuacjach.

Z jej słowami oczywiście należy się zgodzić, ale w trakcie sobotniej potyczki po zawodniczkach Wisły faktycznie widać było pewną niemoc, która w odczuciu wielu obserwatorów zadecydowała o takim, a nie innym obliczu całego zespołu. Co prawda każda z dziewczyn w możliwie jak największy sposób próbowała przyczynić się do końcowego sukcesu, ale nawet heroiczne starania, w tym wypadku nie przynosiły pożądanych efektów. I de facto nie ma się czemu dziwić, skoro od 10 tygodni koszykarki spod Wawelu regularnie występują co trzy dni, a część z nich odczuwa jeszcze w nogach letnie zmagania na parkietach WNBA. Wobec tego tym bardziej należy docenić zryw, na jaki Wiślaczki zdobyły się w ostatnich minutach czwartej kwarty. Wśród nich najjaśniejszą postacią była właśnie 22 letnia rozgrywająca, która w tym fragmencie zdobyła siedem punktów. - Cóż z tego, skoro ostatecznie i tak zostałyśmy w pokonanym polu. Być może gdybyśmy od pierwszej kwarty potrafiły grać z taką determinacją i nie popełniły tylu błędów, nasze losy potoczyłyby się inaczej. Niemniej jednak czasu już nie cofniemy i musimy przełknąć tą gorzką pigułkę - dodaje niepocieszona Serbka.

W tym wszystkim jedyną pozytywną informacją jest to, że mimo niepowodzenia mistrzynie Polski zachowały pozycję lidera Ford Germaz Ekstraklasy i wciąż na resztę stawki spoglądają z góry. Tym samym, najlepsze co mogą teraz uczynić, to udowodnić, że żadna porażka nie jest w stanie ich załamać i maksymalnie zmobilizować się na środowe spotkanie w Gdyni, które będzie jednocześnie ostatnim występem Wisły w 2011 roku. - Na pewno mocno skupimy się przed meczem z Lotosem, bo w obecnej sytuacji będzie on miał kluczowe znaczenie dla kształtu górnej części tabeli. I obiecuję, że zrobimy wszystko, by wyjść z niego zwycięsko. W końcu na święta musimy udać się w dobrych nastrojach - optymistycznie kończy Dabović.

Komentarze (0)