Zapytałem Weavera czy jest ze Stanów - wywiad z Corsley'em Edwardsem, środkowym Anwilu Włocławek

Anwil Włocławek pokonał Energę Czarnych Słupsk w meczu 17. kolejki Tauron Basket Ligi, a duża w tym zasługa Corsley’a Edwardsa. Amerykanin już po pierwszej kwarcie miał na swoim koncie osiem punktów, a cały mecz zakończył z dorobkiem 22 oczek i dziewięciu fauli wymuszonych. - Moje punkty to wysiłek całego zespołu, bo dzisiaj wielokrotnie dostawałem dobre piłki pod koszem - opowiadał Amerykanin w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Fałkowski: Lepiej jest wygrać mecz bez zbędnej nerwowości i dramaturgii, różnicą na przykład 20 punktów, czy jednak w takich okolicznościach jak dzisiaj - goniąc wynik i zapewniając sobie zwycięstwo dopiero na sekundy przed końcem?

Corsley Edwards: Zdecydowanie lepiej jest wygrywać po walce, po meczu pełnym wzlotów i upadków, gdzie niczego nie można być pewnym i każdy twój błąd może kosztować dwa punkty. Wygrane 20-stoma punktami są przyjemne, ale szybko się o nich zapomina, podczas gdy zwycięstwa odniesione z trudem mają zupełnie większą wartość.

Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Mówiłeś o sobie, że na parkiecie jesteś agresywny jak Mr. Hyde, a poza nim spokojny jak Dr Jekyll. Z tą agresją było u ciebie różnie ostatnio, ale przeciwko Enerdze Czarnym rywale znowu odczuli co to słowo oznacza w twoim przypadku...

- Tak, dzisiaj zdecydowanie byłem jak Mr. Hyde. Od początku spotkania czułem, że jest dobrze. Gdy miałem piłkę w rękach wszystko wydawało się proste - wiedziałem co mam robić by zdobyć punkty. To się po prostu czuje. Czasami wychodzisz na parkiet i nie jest OK, a czasami co byś nie zrobił, i tak będzie dobrze.

Od początku kipiałeś sportową złością...

- Bo byłem bardzo skoncentrowany. Ostatni mecz mi nie wyszedł i wiedziałem, że muszę uniknąć czegoś podobnego drugi raz z rzędu. Dlatego już na samym początku chciałem dobrze wejść w mecz i zaznaczyć swoją obecność na parkiecie.

Niemniej twoja dobra gra - zdobyłeś pierwszych osiem punktów całego zespołu - nie szła w parze z grą Anwilu, bo to rywale dyktowali warunki gry...

- To był trudny mecz już od pierwszej akcji, w której rywale zdobyli punkty. Zresztą, już przed spotkaniem wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Przecież przyjechał do nas zespół, który jest liderem i gra naprawdę poukładaną koszykówkę. Tam gdzie my przegrywaliśmy, Czarni radzili sobie znakomicie i na pewno zasłużyli na to pierwsze miejsce w tabeli.

Długo nie mogliście złapać swojego rytmu, zwłaszcza w obronie...

- Tak. W ataku nie graliśmy źle i rzeczywiście dużo rzeczy nam wychodziło, a obrona, zwłaszcza w pierwszej połowie, pozostawiała wiele do życzenia. Dlaczego? Nie wiem, ale mam wrażenie, że ten mecz był po prostu bardzo ofensywny. Słupszczanie trafiali na bardzo wysokim procencie, my odstawaliśmy od nich tylko nieznacznie i dlatego tak to wszystko się toczyło.

Przegraliście zbiórki, przegraliście asysty, przez trzydzieści minut goniliście rywala, a mimo to wygraliście mecz. Jak to możliwe?

- To akurat jest bardzo proste: w czwartej kwarcie, i trochę nawet jeszcze w trzeciej, podejmowaliśmy same dobre decyzje. Nie forsowaliśmy żadnych głupich rzutów, nie graliśmy indywidualnie, a skupialiśmy się tylko na tym, by wykorzystywać te pozycje, które są naprawdę dobre. W ten sposób trafiał m.in. Dardan (Berisha - przyp. M.F.). Cierpliwie czekaliśmy aż pojawi się na dobrej pozycji i pracowaliśmy, by tak się stało. Mam wrażenie, że to było jedno z najlepszych spotkań jakie rozegraliśmy w całym sezonie jeśli chodzi o grę zespołową.

Kluczowe dla losów spotkania było także wymuszenie aż 16 strat słupskiego zespołu. Jak powiedział mi Darnell Hinson - nie da się wygrać meczu na wyjeździe popełniając aż tyle błędów.

- Miał rację. Popełniając tyle błędów, nie mogli wygrać tego meczu. I choć czasami zdarzały się błędy, których rzeczywiście mogli uniknąć, to jednak spora część z nich wynikała po prostu z naszej dobrej obrony. W czwartej kwarcie non stop wywieraliśmy na nich presję i żadnej nie akcji nie rozegrali na luzie. Co mogę powiedzieć więcej? Mam nadzieję, że ta wygrana to najlepszy prezent świąteczny jaki mogliśmy sprawić samym sobie i naszym fanom (śmiech).

Który moment okazał się kluczowy dla losów spotkania? Ten, kiedy dzięki twoim punktom wreszcie objęliście prowadzenie w meczu?

- Tak, zdobyłem punkty wyprowadzając nas na prowadzenie 73:72 i to był ten moment, na który bardzo czekaliśmy. Wcześniej Czarni ciągle byli o krok, dwa przed nami. Prowadzili sześcioma, schodziliśmy do czterech, a tu wpadała jakaś trójka i było znowu siedem. Schodziliśmy na dwa, nagle jakiś faul techniczny i znowu sześć i tak bez przerwy. Na szczęście w końcu udało się ich dojść, a potem spokojnie budowaliśmy swoją przewagę.

W całym meczu zdobyłeś 22 punkty, wymusiłeś aż dziewięć fauli i sprawiłeś, że Scott Morrison oraz David Weaver, mając po cztery faule na swoim koncie, nie mogli bronić w końcówce tak twardo, jak na początku meczu...

- Oczywiście. Trener powiedział mi, że jeśli tylko dostanę piłkę tyłem do kosza i zobaczę, że kryje mnie albo jeden, albo drugi zawodnik, mam grać jeden na jednego i albo zdobywać łatwe punkty, albo wymuszać faule. To była precyzyjna taktyka i dlatego tak grałem. Zresztą, co miałem robić, gdy widziałem, że jestem od nich szybszy i silniejszy? Musiałem to wykorzystywać i cieszę się, że to wychodziło. Moje punkty to jednak wysiłek całego zespołu, bo dzisiaj wielokrotnie dostawałem dobre piłki pod koszem.

W jednej sytuacji Weaver nie podjął walki tylko stanął prosto i po zderzeniu z tobą upadł na parkiet, więc sędziowie zagwizdali faul w ataku. Pamiętasz swoją reakcję?

- Tak. Podbiegłem do niego i powiedziałem mu kilka słów, co o tym myślę. Powiedziałem mu, że nie gra jak Amerykanin tylko jak wysoki gracz z Bałkanów. Dodałem też, że pada na ziemię jak Vlade Divac (emerytowany serbski środkowy, który w latach 1989/2005 grał w NBA - przyp. M.F.) (śmiech), który non stop upadał na parkiet w podkoszowych starciach jeden na jednego. Na sam koniec zapytałem go czy naprawdę jest ze Stanów Zjednoczonych i to chyba na niego podziałało, bo już więcej tak nie zrobił (śmiech). Oczywiście, wszystko było trochę w żartach, a trochę uszczypliwe.

Corsley, powiedz czego życzyć ci w związku z nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia?

- Pomyślności. Tyle wystarczy.

Tego ci zatem życzę.

- Dziękuję i nawzajem. Wszystkiego najlepszego również dla wszystkich fanów Anwilu Włocławek i do zobaczenia w Hali Mistrzów w nowym roku.

Źródło artykułu: