Teksańska legenda NBA chce wrócić do koszykówki?

Michael Finley prawie całą koszykarską karierę spędził w Teksasie. Przez 15 lat reprezentował barwy tamtejszych potęg - Dallas Mavericks i San Antonio Spurs. Teraz ten legendarny strzelec chce wrócić do gry.

W tym artykule dowiesz się o:

Jego nazwisko nigdy nie było na ustach kibiców częściej niż Kobe Bryant czy choćby Ray Allen, którzy przybyli do ligi w podobnym czasie i występowali na tej samej pozycji, ale liczby, które wykręcił w karierze mówią same za siebie. Przez te wszystkie lata Michael Finley zostawił w Teksasie całe serce i rzucił aż 17,306 punktów. To wspaniały wynik, podobnie jak skuteczność z dystansu na poziomie 39 proc. w przekroju całej kariery, zasługują na słowa najwyższej pochwały.

Szczyt jego osiągnięć to okres spędzony w Dallas, gdzie wraz ze Stevem Nashem i Dirkiem Nowitzkim stanowili jeden z najbardziej ekscytujących tercetów w lidze. Niestety, nigdy nie udało mu się z nimi osiągnąć marzenia każdego koszykarza, czyli zdobyć Mistrzostwa NBA. Dokonał tego dopiero po przejściu do lokalnego rywala Mavs, zespołu San Antonio Spurs, jednakże jego rola w zespole znacznie spadła, a średnia zdobywanych punktów zmalała o 5. Nigdy nie zagrał już w All-Star Game, co udało mu się wcześniej dwa razy (2000, 2001). Pod koniec kariery, w roku 2010 posmakował również gry dla Boston Celtics, z którymi chciał sięgnąć po drugi pierścień. Plan jednak nie wypalił, ale przynajmniej był częścią pięknych finałów, których losy rozstrzygnęły się dopiero w końcówce meczu numer 7.

Nic więc dziwnego, że obecność Finley'a przy ławce rezerwowych Dallas w meczu z Phoenix Suns (w barwach których wciąż gra Steve Nash...), wzbudziła spore zainteresowanie mediów. Początkowo miał pracować z nowym nabytkiem, Yi Jianlianem, ale jego forma jest na tyle zadowalająca, że klub chce wysłać do do D-League. Tam ma pokazać, że kontuzja kostki, która dokuczała mu jeszcze za czasów gry dla "Celtów", już dawno za nim. Zawodnik nie jest przekonany do tej drogi i wciąż się waha. Wcale jednak niewykluczone, że jeszcze raz będzie nam dane oglądać Finley'a na parkietach najlepszej ligi świata.

Komentarze (0)