John Edwards: Gotowy od początku sezonu

Przed meczem z PGE Turowem Zgorzelec Anwil Włocławek był przygotowany na dobrą grę Daniela Kickerta, Ronalda Moore’a czy Aarona Cela. Nikt w sztabie trenerskim Emira Mutapcicia nie przewidział jednak wybuchu formy Johna Edwardsa. Tymczasem Amerykanin, wcześniej przyspawany do ławki rezerwowych, zdobył 22 punkty i poprowadził zgorzelczan do zwycięstwa.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Zazwyczaj jest tak, że w pierwszej piątce PGE Turowa Zgorzelec wychodzi Dallas Lauderdale, który w miarę upływu czas coraz mocniej oddaje minuty na parkiecie Danielowi Kickertowi. Tylko epizodycznie swoją obecność w dotychczasowych meczach odnotowywał inny środkowy zgorzeleckiego zespołu - John Edwards, trzymany na ławce rezerwowych raczej w roli zawodnika, który wejdzie do gry tylko w ostateczności.

W piątek we Włocławku było jednak inaczej od samego początku. Już w drugiej akcji pojedynku 23. kolejki TBL o zmianę poprosił wspomniany Lauderdale, gdyż kilkadziesiąt sekund wcześniej został przypadkiem uderzony w głowę. O dziwno, trener Jacek Winnicki uznał, że w pierwszej kolejności da szanse właśnie Edwardsowi. Desygnując 31-letniego Amerykanina do gry, nie przypuszczał jednak, że trafił w przysłowiową dziesiątkę.

Edwards już w pierwszej akcji zdobył dwa punkty pod koszem, a po chwili dodał osiem kolejnych i już po dziesięciu minutach miał na swoim koncie 10 oczek. - Ja jestem gotowy do gry w całym sezonie. Trener zawsze mi powtarzał, że nadejdzie mój czas, więc spokojnie trenowałem. W ostatnich meczach nie grałem sporo, ale ciężko ćwiczyłem na treningach i wierzyłem, że wreszcie zaprezentuję się z lepszej strony. Akurat stało się to dzisiaj - mówił center PGE Turowa kilka chwil po końcowej syrenie.

Kontynuując swoją dobrą grę, do przerwy Amerykanin rzucił 16 oczek, a w całym spotkaniu zdobył ich aż 22, spędzając na parkiecie tylko 24 minuty. Wynik ten o tyle jest zdumiewający, że w ciągu całego sezonu, na 14 pojedynków, Edwards tylko trzykrotnie przekroczył barierę 10 punktów. W pozostałych bataliach grywał mało i rzucał mało. - Nie wiem dlaczego nie grałem we wcześniejszych meczach, o to trzeba zapytać trenera. Ale z drugiej strony, nie ma to chyba większego sensu, bo nasze zwycięstwa mówiły same za siebie. Drużyna wygrywa, ja nie mam co narzekać - komentował koszykarz.

Edwards zagrał efektywnie i ostatecznie PGE Turów pokonał włocławian 84:79, choć dopiero po dogrywce. - Jestem bardzo szczęśliwy, że byłem dzisiaj w stanie wejść na parkiet i pokazać się z dobrej strony. Nieźle wszedłem w mecz i to też pomogło mi się zaaklimatyzować w tym spotkaniu. Pomogłem drużynie, wygraliśmy ważny mecz, czego chcieć więcej? - tłumaczył Edwards, a zapytany o to, czy czuje się bohaterem, odpowiedział bez wahania. - Wszyscy w zespole byliśmy bohaterami. Jeśli już miałbym kogoś typować powiedziałbym, że bohaterem był David Jackson, bo to on trafiał kluczowe rzuty wolne na koniec i zablokował rozgrywającego Anwilu w kontrze. Bez tego, ten mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej.

Warto dodać, że goście mogli rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść zdecydowanie wcześniej. W pierwszej kwarcie prowadzili już 16:5, a kilka minut później, na początku drugiej odsłony już 27:14. Popełnili wówczas jednak parę błędów i gospodarze wyrównali stan meczu jeszcze przed przerwą. - Tak się po prostu mecz potoczył. Anwil to świetny zespół, mają bardzo dobrych koszykarzy i wiedziałem, że nie odpuszczą. Wiedziałem, że nawet gdy wygrywaliśmy kilkunastoma punktami, to oni i tak zrobią wszystko by zmniejszyć tę przewagę. To szalone myśleć o meczu jako o zwycięskim, gdy prowadzisz na początku różnicą kilkunastu punktów - ocenił Edwards.

Piątkowe zawody nieoczekiwanie stały się pojedynkiem dwóch Edwardsów, wszak liderem Anwilu, zwłaszcza w pierwszej części spotkania, był Corsley Edwards (16 punktów). Obaj środkowi grali długie minuty przeciwko sobie i każdy z nich popisał się kilkoma efektownymi zagraniami. Ostatecznie to jednak John wyszedł z tego starcia zwycięstwo. - Corsley to trudny przeciwnik. Znamy się wiele lat, graliśmy przeciwko sobie w D-League, mijaliśmy się także w NBA czy nawet tutaj w Europie. To bardzo fajne doświadczenie zmierzyć się z nim w tak emocjonującym meczu, który dodatkowo wygrała moja drużyna - uśmiechnął się na koniec zawodnik, który nieoczekiwanie stał się nowym odkryciem ligi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×